Archiwa
Kategorie
|
Odsłonięte 16 września 2012 roku w alei Wielkich Polaków krakowskiego parku im. doktora Henryka Jordana popiersie Danuty Siedzikówny „Inki” zostało sprofanowane.
Zniszczony przez nieznanych sprawców pomnik sanitariuszki AK Danuty Siedzikówny „Inki”, skazanej na karę śmierci i straconej w 1946 r., który znajduje się w Parku Jordana w Krakowie, 16 bm. Wandale oblali farbą popiersie i postument.
Nieznani sprawcy oblali je czerwoną farbą. – Pomnik jest całkowicie zdewastowany. Ktoś dokładnie zamalował go farbą. Konieczna jest pomocspecjalisty. Czyszczenie zaczniemy dopiero we wtorek – powiedział reporterowi portalu Niezależna Kazimierz Cholewa, prezes Towarzystwa Parku im. dr Henryka Jordana.
Przypomniał on, że już w momencie stawiania monumentu pojawiały się sygnały, że nie jest on dobrze widziany przez niektóre środowiska. – Wciąż żyją ubecy i ich rodziny, Dla nich Siedzikówna jest postacią niewygodną – dodał Cholewa.
Farbą oblano nie tylko popiersie bohaterskiej dziewczyny, ale również widniejace na postumencie jej słowa: „Zachowałam się jak trzeba”, imie, nazwisko oraz daty urodzin i śmierci
1 marca tego roku w parku im. dr. Jordana – m.in. pod popiersiem „Inki” – mają odbyć się nagłaśniane już uroczystości z okazji Narodowego Dnia Pamięci „Żołnierzy Wyklętych”. Być może akt profanacji ma związek właśnie z tą zapowiedzią.
Danuta Siedzikówna była sanitariuszką i łączniczką w 5. Wileńskiej Brygadzie Armii Krajowej majora Zygmunta Szendzielarza-„Łupaszki”, uczestnicząc wakcjach przeciwko NKWD i UB. Aresztowana w lipcu 1946 roku została oskarżona o udział w związku zbrojnym, mającym na celu obalenie siłą władzy ludowej oraz mordowanie milicjantów i żołnierzy Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Wojskowy Sąd Rejonowy w Gdańsku skazał ją na karę śmierci.
W przesłanym siostrom grypsie z więzienia „Inka” napisała: „Powiedzcie mojej babci, że zachowałam się jak trzeba”. Zdanie to – według historyków – należy tłumaczyć nie tylko przebiegiem śledztwa, lecz także odmową podpisania prośby o ułaskawienie, którą skierował za nią do ówczesnego prezydenta Bolesława Bieruta jej obrońca. Bierut nie skorzystał jednak z prawa łaski i 28 sierpnia 1946 roku, na 6 dni przed jej 18. urodzinami, wyrok został wykonany.
Danuta SiedzikownaZginęła od strzału w głowę, oddanego z pistoletu przez dowódcę plutonu egzekucyjnego KBW, ponieważ 10 jego członków celowo spudłowało z kilku kroków. Miejsce jej pochówku pozostaje do dzisiaj nieznane.
W latach 90. wyrok został unieważniony jako akt represji i zbrodnia komunistyczna.
Poszukiwani przez krakowską policję sprawcy dewastacji oblali taką samą farbą stojące obok popiersie współtwórcy harcerstwa – Andrzeja Małkowskiego, ale w tym przypadku uszkodzenia są na szczęście nieznaczne.
W ostatnich latach dwukrotnie profanowano w alei Wielkich Polaków pomnik pułkownika Ryszarda Kuklińskiego. 11 lutego ubiegłego roku (w 8. rocznicę jego śmierci) oprócz dopisania do nazwiska słowa „zdrajca” na postumencie umieszczono symbole radykalnych organizacji prawicowych, ale osobiście uważam, że jest to fałszywy trop.
Tylko nie mówcie, że to z głupoty… Dosyć tego. Ona dla Polski oddała życie. Jesteśmy jej winni pamięć i szacunek. Dla sprawców żądamy surowych kar.
Portal Niezalezna.pl dowiedział się, że stojący w krakowskim Parku Jordana pomnik Danuty Siedzikówny „Inki”, zamordowanej przez komunistyczny aparat bezpieczeństwa, został zdewastowany. Nieznani sprawcy oblali go farbą.
Informację o zniszczeniu pomnika udało nam się potwierdzić u oficera dyżurnego komendy miejskiej policji w Krakowie. Funkcjonariusz potwierdził, że do tej pory nie udało ustalić i schwytać sprawców.
„Pomnik jest całkowicie zdewastowany. Ktoś całkowicie zamalował go farbą. Konieczna jest pomoc specjalisty. Czyszczenie zaczniemy dopiero we wtorek” – mówi reporterowi portalu Niezalezna.pl Kazimierz Cholewa, dyrektor parku i prezes Towarzystwa Parku im. dr Henryka Jordana.
Kazimierz Cholewa przypomina, że już w momencie stawiania pomnika pojawiały się sygnały, że nie jest on dobrze widziany przez niektórych mieszkańców.
„Wciąż żyją ubecy i ich rodziny. Dla nich Siedzikówna jest postacią niewygodną” – mówi Cholewa.
Pomnik Danuty Siedzikówny „Inki” został odsłonięty we wrześniu 2012 r. i stał obok popiersi wybitnych oficerów AK i Wojska Polskiego – gen. Andersa, gen. Okulickiego, gen. Fieldorfa „Nila” i rotmistrza Pileckiego oraz wielkich Polaków, jak Zbigniew Herbert.
„Inka” była sanitariuszką 5. Wileńskiej Brygady AK. Wczesną wiosną 1946 r. nawiązała kontakt z ppor. Zdzisławem Badochą „Żelaznym”, dowódcą jednego ze szwadronów „Łupaszki”. Służyła w tym szwadronie jako łączniczka i sanitariuszka, uczestnicząc w akcjach przeciwko NKWD i UB. Aresztowana w lipcu 1946 r. przez UB została oskarżona o udziału w związku zbrojnym, mającym na celu obalenie siłą władzy ludowej oraz mordowanie milicjantów i żołnierzy Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Wojskowy Sąd Rejonowy w Gdańsku wydał wyrok śmierci.
„Myślę, że może być to zarówno akt wandalizmu, jak i prowokacja, ewentualnie jakaś zemsta wnuczka, który uważał, że dziadek miał słuszny, MBP-owski życiorys. Tego typu wydarzenia, niezależnie od powodów dla których do nich doszło są dobrym sposobem na coś, co nazywamy solidarnością z historią i naszymi bohaterami. Od tego jak zareagujemy, będzie znaczyło czy jesteśmy jeszcze wspólnotą, która ma sobie coś do powiedzenia. Liczę na to, że wszystkie środowiska od „Gazety Polskiej” po „Gazetę Wyborczą” potępią ten akt” – mówi w rozmowie z portalem Niezalezna.pl prof. Jan Żaryn.
http://vod.gazetapolska.pl/3321-tylko-nie-mowcie-ze-z-glupoty
źródło:niezalezna.pl
Szanowni Państwo!
Czy zauważyliście program telewizyjny o ludziach uzależnionych od zbierania odpadów? Problem dawniej nieznany lub widziany w całkiem innym wymiarze. Gromadzenie dóbr jest odruchem naturalnym i nie warto by dopatrywać się w tym czegoś nagannego, gdyby nie konieczność wciskania nam przez producentów kolejnych niepotrzebnych przedmiotów. Na czym więc polega różnica? A no na tym, że w czasach bezpowrotnie minionych zbierano przedmioty cenne, dzisiaj zaś śmiecie.
Zastanówmy się, skąd się to wzięło. Oto prosty przykład. Dawniej cenny przedmiot – na wykonanie którego ktoś musiał poświęcić wiele godzin i środków finansowych do jego wyprodukowania – pakowano w szary papier i przewiązywano sznurkiem. Osoba obdarowana cieszyła się cennym przedmiotem, a papier wyrzucała lub używała go ponownie. O ekologii nikt wówczas nie rozprawiał, za to stosowano ją powszechnie.
Teraz jest dokładnie odwrotnie. Otrzymujemy przepiękną paczkę, a po jej rozpakowaniu znajdujemy przedmiot, który już z samego założenia nie ma zachwycać, a co najwyżej szokować. Naturalnym więc odruchem jest zatrzymanie tego co piękne, czyli opakowania i wyrzucenie togo co szpetne.
Oto do czego doprowadza zasada: kup i wyrzuć. Po prostu nie wszystkim ona odpowiada.
Po czym poznać, że żyjemy w PRL-u bis? Nie po kolejkach przed sklepami, bo tych już nie ma. W środku zdarza się personel żywcem z tamtej epoki, chociaż na tyle młody, że nie znający codzienności socjalizmu realnego. Można i teraz spotkać „starsze sklepowe” pouczające „młodsze sklepowe” i klientów – petentów, jakby nic się nie zmieniło. Niekiedy idą nawet dalej porozumiewając się między sobą językiem „proletariackim” okraszonym sporą dawką wulgaryzmów, ale to już nikogo nie dziwi. Wszak władza ludowa została nareszcie raz na zawsze umocniona i nic jej nie rusza.
Przejawy jej widzimy na każdym kroku. Równanie w dół obowiązuje w każdej dziedzinie życia. Nie trudno zaobserwować wyższość głupoty nad rozumem, (szczególnie im wyższe stanowisko) brzydoty nad pięknem i kłamstwa nad prawdą. Wszelkie leninowskie postulaty zostały spełnione. Najwięcej powodów do radości mogą mieć tak zwani „artyści”. Wywalczyli sobie prawo do szokowania chamstwem, które już oczywiście pospólstwa nie szokuje, bo dało sobie wmówić, że „artysta” ma do tego prawo. A ja mam prawo takiego osobnika uważać za pospolitego buraka i zachęcam odważnych do wyrażania podobnego stanowiska.
Twarde inteligenckie nie na kłamstwo i głupotę jest pragmatyczne. Tolerancja w tym względzie zawsze prowadzi do zguby. Kto chciałby leczyć się u głupiego lekarza, albo powierzać to co ma cennego notorycznemu kłamcy? Dlatego napiętnowanie tych cech leży w dobrze pojętym interesie każdego z nas i nie jest jakimś tam wymysłem opozycji.
Pozdrawiam
Małgorzata Todd www.mtodd.pl
Teatrzyk Zielony Śledź
ma zaszczyt przedstawić sztukę pt.
Tanie państwo
Występują: Premier Republiki Bananowej Donisos, w skrócie Donuś, jego asystentka, czyli Brunetka, Minister nie znanego bliżej resortu.
Brunetka – Przyszedł jakiś minister. Chyba od gospodarki.
Donuś – Chyba?
Brunetka – Pójdę sprawdzić. (Wychodzi)
Wchodzi minister
Minister – Panie premierze, wszystko się sypie.
Donuś – Wiem. Stadiony i drogi są do poprawki.
Minister – Tyle, że nie ma sposobu żeby to poprawić. Przetargi wygrały firmy proponujące usługi poniżej kosztów własnych. Poplajtowały, podobnie jak ich podwykonawcy.
Donuś – Ten problem już rozwiązaliśmy, przynajmniej w zakresie dróg.
Minister – Ma pan na myśli radary?
Donuś – Prawda, że genialne rozwiązanie? A do stadionów sprowadzi się firmy zagraniczne w trybie nadzwyczajnym, bez przetargów.
Minister – Podobna sytuacja jest we wszystkich resortach. Nawet opieka społeczna zatrudnia do opieki nad ludźmi niesprawnymi najtańsze firmy, które nie są w stanie zapłacić odpowiedniego wynagrodzenia fachowcom.
Donuś – Nie tylko my borykamy się z problemem ludzi starych i schorowanych. To zadanie dla Owsika.
Minister – Ma pan na myśli takiego małego pasożyta przewodu po…
Donuś – Pomyliłem nazwisko. Mam na myśli oczywiście znanego wszystkim Owsiankę. Słyszałem, że ma radykalne rozwiązania dla ludzi starych.
Minister – Też słyszałem. A co ze szkolnictwem? Sądami?
Donuś – No cóż, widzę, że nie mam innego wyjścia. Przyjmuję pańską dymisję.
Minister – Ale ja wcale…
Donuś – Na razie nie jest pan aresztowany. Żegnam.
Wchodzi Brunetka, Minister wychodzi.
Brunetka – To nie był nasz minister.
Donuś – Nie? A czyj?
Brunetka – Z czasów kiedy rządziła opozycja.
Donuś – To aresztować.
Brunetka – Za co? Może skonsultuję się z Igorem T. On już coś znajdzie.
Donuś – Tu nie potrzebny żaden konsultant. Wystarczy aresztować za mowę nienawiści – oczywiście.
We wszystkich obszarach funkcjonowania struktur państwa, w którym od 1989 r. niepodzielnie rządzą: bezprawie, korupcja, nepotyzm i złodziejstwo, gdzie afera goni aferę, a skandale, oszustwa i przekręty stały się zwykłą codziennością. Wszędzie panoszy się przerażająca niekompetencja, bezkarność i arogancja urzędasów kolesiostwa partyjniackiego oraz patologiczne i kryminogenne prawo, a grube ryby i największe afery na grube miliony łapówek wciąż czekają na odważnych, którzy nie będą się bali za nie zabrać – chodzi o największe inwestycje III RP z ostatnich 23 lat, związane z szemraną, rabunkową prywatyzacją przedsiębiorstw państwowych i organizacją euro 2012 – budowa stadionów i autostrad. W Polsce, czego się dotknąć, to śmierdzi korupcją z daleka! Pandemia korupcji i nepotyzmu szerzy się wszędzie – opanowała polityków i urzędników we wszystkich instytucjach państwa oraz przetargi, intratne kontrakty i małe miejscowości na prowincji, gdzie rządzą lokalne kliki! CBA może w ciemno wybierać instytucje i osoby ufajdane bagnem korupcji! Gdziekolwiek się ruszyć w tym chorym państwie, to na każdym kroku niekompetencja, bylejakość i korupcja – wszechobecne we wszystkich instytucjach i dziedzinach – 99% przetargów ustawianych pod stołem za łapówki eufemistycznie nazywane prowizjami, bez których żaden zakup nie może się odbyć, ani żadna inwestycja nie ma prawa powstać! POLSKA to państwo totalnej „bezkarności” rządzących cwaniaków – oszustwa, przekręty, korupcja i defraudacja ogromnych pieniędzy na gigantyczną skalę, gdzie znowu kolejne afery: łapówkowa, hazardowa, stadionowa, autostradowa, gruntowa, taśmowa, węglowa, paliwowa, alkoholowa, para bankowa – zamiatane są pod dywan. To Kraj kumoterstwa, nepotyzmu i „układów” – masowe zawłaszczanie majątku, stanowisk przez partyjnych kolesiów i nieudaczników – całymi rodzinami przy korytach w spółkach skarbu państwa, urzędach, agencjach rządowych i fundacjach. Przez dewastacyjne, rabunkowe i nieprofesjonalne rządy komuchów pezetpeerowskich i solidaruchów styropianowych III RP – zgraja niewyedukowanych, elokwentnych i wyszczekanych cwaniaków, elektryków, trampkarzy, strażaków OSP, bimbrowników, palaczy trawy i malarzy kominów, nieudaczników i wtórnych analfabetów, wszelkiego kolesiostwa partyjnego z szemranego TOWARZYSTWA WZAJEMNEJ ADORACJI OKRĄGŁOSTOŁOWEJ – po latach rozpasania władzy doprowadzili do ruiny finanse państwa, a własny naród do upodlenia i nędzy. Wszystkie kolejne rządy „bez wyjątku” – spieprzą wszystko, czego się dotkną, jeden gorszy od drugiego. a najgorsze nieudaczników: Buzka i Tuska, to kompletna żenada i amatorszczyzna. Takie rzeczy dzieją się w Polsce – patologicznym państwie bezprawia, korupcji, nepotyzmu i totalnego bałaganu, gdzie bezkarność, arogancja i bezczelność wszelkiej władzy sięgają zenitu!
Czy rząd Tuska kroczy drogą przetestowaną przez socjalistycznego premiera Węgier w latach 2004-2009 Ferenca Gyurcsánya, który doprowadził Węgry na skraj przepaści, a swoje rządy oparł na kłamstwach i propagandzie? Czy Polacy podobnie jak Węgrzy usłyszą: „Kłamaliśmy rano, nocą i wieczorem”? Oto kilka wydarzeń z ostatnich dni, które nam uświadamiają, w jaki sposób Polska jest rządzona w czasach Donalda Tuska.
Sypie się smoleńskie kłamstwo, w którego upowszechnianie zaangażowane były niektóre struktury państwa. Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie ustaliła, że dowódca Sił Powietrznych gen. Andrzej Błasik nie wywierał presji na załogę samolotu Tu-154M, który rozbił się pod Smoleńskiem. A teza o „naciskach” była jedną z wiodących tez raportu MAK i części mediów w Polsce uprawiających prorządową propagandę. Ponadto prokuratura nie potwierdziła też „rewelacji” o rzekomej kłótni gen. Błasika z pierwszym pilotem tupolewa, do jakiej miało dojść 10 kwietnia 2010 r. na płycie lotniska Okęcie, tuż przed startem do Smoleńska. „Nadto – jak oświadczył ppłk Jarosław Sej – zgromadzony materiał dowodowy pozwala na wykluczenie, aby pasażerom oczekującym na lot w dniu 10 kwietnia 2010 r. na terenie terminalu serwowano alkohole”.
Komisja Europejska zamroziła w sumie 4 mld euro przeznaczone na polskie drogi do czasu wyjaśnienia nieprawidłowości oraz wzmocnienia kontroli nad wydawaniem środków pochodzących z UE. Dziennikarze dotarli do notatki szefa Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad do ministra Nowaka, z której wynika, że Krajowy Fundusz Drogowy obsługujący finansowanie budowy dróg utrzyma płynność finansową tylko do maja. Te informacje oznaczają, że budowa dróg, która już i tak od wielu miesięcy kuleje, może w tym roku w ogóle być wstrzymana i zostaniemy z rozgrzebanymi drogami. W Polsce nie ma ani jednej całej autostrady, mamy za to najdrożej budowane drogi w Europie. Gdzie się podziały te pieniądze? To trzeba wyjaśnić! A rząd Tuska udaje, że nie ma sprawy, i minister Nowak jeszcze nie jest zdymisjonowany.
Budżet państwa na 2013 rok to wytwór „kreatywnej księgowości” ministra finansów. Podczas debaty senackiej zadałem pytanie prezesowi Narodowego Banku Polskiego, jak ocenia realność wskaźników założonych w budżecie państwa na rok 2013. Marek Belka odpowiedział między innymi: „My jesteśmy w tej chwili mniej więcej w punkcie przegięcia, a to jest jeszcze gorzej, bo ja nawet nie wiem, czy polska gospodarka będzie dalej słabła, czy już się, że tak powiem, odbije”.
Tymczasem według Jacka Rostowskiego, jest wspaniale, nadal jesteśmy „zieloną wyspą”. Eksperci alarmują, że bezrobocie w lutym może sięgnąć nawet 14,5 proc., co jest skutkiem hamującej gospodarki i podniesionych przez Tuska podatków. W pierwszych dwóch miesiącach tego roku pracę straciło lub straci ok. 200 tys. Polaków. Ta krytyczna sytuacja wynika ze złych decyzji ekipy rządowej – w 2012 r. rząd, by zmniejszyć dziurę w budżecie, ograniczył wydatki i podniósł podatki, np. VAT. Nic więc dziwnego, że firmy tną koszty i zwalniają pracowników. Efekt jest taki, że polska gospodarka ma coraz ciaśniej zaciśniętą pętlę na szyi. Dziś nawet specjaliści Ministerstwa Finansów cicho przyznają, że trzeba będzie nowelizować budżet. I znów okazało się, że działania Rostowskiego i Tuska to czysta propaganda, która prowadzi gospodarkę Polski do katastrofy.
Jan Maria Jackowski
źródło: Nasz Dziennik
Od kilku tygodni furorę w internecie robi transmisja na żywo z Nadleśnictwa Browsk, której bohaterem jest stado tamtejszych żubrów. Stronę, na której można śledzić życie tych zwierząt, polubiło na portalu społecznościowym Facebook już ponad 11 tys. osób. Dziennie transmisję ogląda nawet do 20 tys. internautów.
Wcześniej Lasy Państwowe przeprowadzały podobne transmisje, w których można było obserwować życie bielików i bocianów.
W Polsce żyje ok. 1250 żubrów, z których większość jest pod opieką Lasów Państwowych. Tworzą stada żyjące na wolności m.in. w puszczach Białowieskiej, Knyszyńskiej, Boreckiej czy w Bieszczadach. Część z nich jest w ośrodkach hodowli. Największe stado żyje w Białowieży i ma niemal 500 osobników. Każdej zimy trzy nadleśnictwa z Puszczy Białowieskiej (Browsk, Hajnówka i Białowieża) kupują w sumie 18 ton karmy dla żubrów. – Karmy na pewno żubrom nie zabraknie, a transmisja będzie prowadzona do chwili, kiedy żubry będą się pojawiały przy paśnikach, czyli zapewne do wiosny – stwierdza w rozmowie z „Codzienną” Jerzy Ługowoj, zastępca nadleśniczego w Nadleśnictwie Browsk. Leśnicy zapowiadają również, że transmisja wróci do internetu w przyszłym roku.
Autor: Jacek Liziniewicz
Żródło: Gazeta Polska Codziennie
Żubry stały się maskotką studentów, którzy w sesji zimowej mają odskocznię od nauki. Zresztą nie tylko żubry. Okiem kamery można podglądać pasące się sarny, dziki czy jelenie. Po internecie krążą zdjęcia liska chytruska czy zajączka. Zapraszamy do obserwacji. Redakcja Prawy Las. Obejrzyj i Ty //www.lasy.gov.pl/zubr
Aby skutecznie ochronić się przed kryzysem (czyli, by przynajmniej nie zbiednieć) trzeba zadać sobie najpierw pytanie skąd się w ogóle bierze bogactwo. By dobrze to zilustrować warto posłużyć się przykładem. Wyobraźmy sobie zatem bezludną wyspę, na której znajduje się przypadkowo kilka przypadkowych osób.
Bogactwo: jakie masz zasoby
Poczyńmy na początek pierwsze założenie, że na wyspie tej rośnie pewien specyficzny rodzaj owoców, na przykład jabłek, który jest w zasadzie dostępny na okrągło przez cały dnie i noce w ciągu całego roku. Jak tylko komuś zaczyna w brzuch burczeć, wystarczy, że wystawi dłoń i zaraz ma do dyspozycji dorodne jabłuszko – pożywne i smaczne, jak znalazł. Zero wysiłku, po prostu to, czego dostarczyła w swej dobroci matka natura na wyciagnięcie ręki. Nie zastanawiamy się skąd, po prostu jest.
Mamy zatem do czynienia z pierwszym klasycznym czynnikiem, jednym z trzech podstawowych, zdefiniowanych przez ojca ekonomii – Adama Smitha w połowie XVII wieku: ziemia. Ziemia wraz z dobrami naturalnymi stanowi na naszej wyimaginowanej, teoretycznie usposobionej wyspie czynnik produkcji, który daje jej przypadkowym kilku osobom dochód, pozwala zaspokoić ich potrzeby, których póki co mają niewiele – po prostu chcą przeżyć.
Bogactwo: ile pracujesz
Wprowadźmy teraz do tych rozważań kolejne założenie. Przyjmijmy mianowicie, że same jabłka nie stanowią dla żadnego z przypadkowych mieszkańców wystarczającego źródła substancji odżywczych, że nie zaspokajają w pełni potrzeb organizmu i że ograniczona do nich dieta powoduje uciążliwe dolegliwości przewodu pokarmowego, a także zmarszczki, grzybicę stóp, wypadanie włosów, zębów, połamanie kości podudzia i utratę wzroku. Tak, czy owak, na samych jabłkach nie można daleko zajechać.
Szczęśliwym zbiegiem okoliczności okazuje się, że na wyspie oprócz życiodajnych (choć i chorobodajnych) owoców znaleźć można specyficzny gatunek ptactwa lądowego – nazwijmy je dzikimi kurczakami – które uzupełnia jabłkową dietę o wszelkie inne niezbędne składniki, tak, aby można było żyć w pełnym zdrowiu, bez obaw o przedwczesne starzenie się, utratę kończyn, tudzież zepsucie cery.
Jest jednak pewien problem – dzikie kurczaki, chociaż smaczne i pożywne, są bardzo ruchliwe i zorganizowane, nie chodzą wcale wcześnie spać i wcale nie jest łatwo je złapać. Wymaga to dobrego rozpoznania terenu i zwyczajów wroga, nieustannego skupienia, a także sprawności i dużego nakładu sił, szczególnie w końcowej fazie łowów, kiedy to kurczak potrafi wykorzystać swoje niewielkie skrzydła do zdobycia przewagi terenu i zniwelowania przewagi wzrostu, wfruwając w oka mgnieniu na drzewo. Skutkiem tego jeden człowiek nie jest w stanie schwytać więcej niż jednego dzikiego kurczaka dziennie, która to porcja akurat idealnie wpisuje się w zapotrzebowanie organizmu na pełnowartościowy pokarm.
Na swój obiadek muszą zatem mieszkańcy wyspy solidnie zapracować, do kapelusza oprócz owoców nic samo na wyspie nie wpada. Znając skalę skomplikowania świata poza wyspą, pomimo tego, że dzikie kurczaki nie są wcale płaskie i okrągłe, można bez kozery stwierdzić w tym kontekście, że bez pracy nie ma kołaczy, czy też bez pracy dziki kurczak nic nie znaczy. Praca jest zatem drugim z podstawowych klasycznych czynników produkcji, która pozwala nam wyprodukować dobra niezbędne do przeżycia czy też po prostu do zaspokojenia naszych potrzeb życiowych.
Bogactwo: jak tworzysz kapitał
Załóżmy teraz znowu, że jeden z przypadkowych wyspiarzy dochodzi do wniosku, że owszem, smaczne są jabłka, owszem, jeszcze smaczniejsze są dzikie kurczaki na dziko, ale najzwyczajniej w świecie ma już dosyć biegania za nimi, bo to wyczerpujące i prędzej czy później grozi kontuzją. Nie wspominając już o tym, że zdążył się tym znudzić i najchętniej zacząłby robić w życiu coś innego. Dobrze znając miejsca, w których bywa dużo ptaków, a także ich ulubione ścieżki wędrówek w poszukiwaniu pożywienia, nasz przypadkowy wyspiarz postanawia, że w odpowiednich miejscach porozkłada pułapki na kurczaki, dzięki którym będzie mógł łapać więcej niż jedna sztuka dziennie i do tego bez większego wysiłku.
Podstawowy problem z takim rozwiązaniem to to, że aby zbudować pułapki będzie musiał poświęcić trochę czasu, który w normalnych warunkach przeznaczyłby na polowanie. Ze wstępnych obliczeń wynikało, że wytworzenie takich ptasich pułapek zajmie przynajmniej parę tygodni, a żywienie się w tym czasie wyłącznie jabłkami to nie tylko niedogodność kulinarna, ale także poważne ryzyko dla zdrowia. Ostatecznie postanowił co drugi dzień polować na zwierza, a co drugi dłubać przy swoim wynalazku. Raczej całkiem wyłysieć nie zdąży, co najwyżej zrobią się mu zakola, zmarszczki jakoś przeżyje, a grzybicę tak czy owak wszyscy na wyspie posiadają.
Zatem nasz przypadkowy mieszkaniec ograniczył na jakiś czas swoją konsumpcję, aby stworzyć narzędzie umożliwiające większą konsumpcję i bardziej wydajną pracę w przyszłości. Co warte odnotowania, poniósł przy tym określone ryzyko, bo po pierwsze – mógł stracić zęby i włosy, a po drugie – nie miał pewności, czy narzędzie rzeczywiście zadziała. Gdyby nic z tego nie wyszło, całe te starania by się psu na budę zdały.
Szczęśliwie, kurczacze-chwytacze okazały się strzałem w dziesiątkę i po jakimś czasie zaczęły przynosić ich twórcy wymierne korzyści w postaci całej masy wolnego czasu oraz pokaźnych zapasów pełnowartościowego pożywienia do wykorzystania. Swój wolny czas mógł teraz poświęcić na nowe wynalazki, mógł tez zająć się czymś zupełnie nowym albo po prostu przeleżeć przy grillu całe miesiące na plaży pośród szumu fal.
Stworzone przez przypadkowego wyspiarza narzędzie pracy umożliwiające bardziej wydajną pracę to po prostu trzeci z klasycznych czynników produkcji opisany przez Adam Smitha, czyli kapitał. Zasób kapitału, który został wyprodukowany, umożliwił lepszą organizację pracy przy zdobywaniu pokarmu, czyli powstał w celu wytworzenia określonej innej wartości, aby zwiększyć możliwości konsumpcji. Ponadto, kapitał ten powstał poprzez ograniczenie konsumpcji, czyli poprzez zaoszczędzenie określonych jednostek czasu na stworzenie alternatywnej metody zdobywania pożywienia. I w końcu – kapitał w postaci łapaczy drobiu umożliwił powstanie zasobów oszczędności na wyspie, co dało podstawy do dalszego rozwoju i zajęcia się alternatywnymi rodzajami działalności, dzięki nowo wyprodukowanym zasobom kapitału.
Podsumowując – produkcja jest wynikiem kombinacji podstawowych czynników: ziemi, pracy i kapitału. Współcześnie można wyczytać w książkach do ekonomii lub usłyszeć na zajęciach i wykładach poświęconych tej tematyce uzupełnienie powyższych o technologię, know-how, kapitał ludzki, czy wiedzę. Jak zwał tak zwał, w szerokim znaczeniu ostatnie elementy zawierają się w pojęciu kapitału, ale nie ma o co kruszyć kopii; jeśli ktoś chce sobie głowę zapychać dodatkowymi pojęciami, trudno.
Co zatem napędza bogactwo?
Wiedząc już zatem co jest czym i skąd się bierze, możemy teraz zastanowić się, skąd się bierze wzrost gospodarczy, czyli co prowadzi do zwiększania się naszych zasobów w czasie. Bardzo często możemy usłyszeć lub przeczytać w mediach, że jest to popyt, czyli konsumpcja – że pobudzenie popytu daje rozwój gospodarczy i musimy więcej spożywać, aby więcej produkować. Jednak dopiero co byliśmy świadkami, jak przypadkowy mieszkaniec wyspy ograniczył swoją konsumpcję powodując tym samym skokowy wzrost swoich zdolności produkcyjnych i zwiększając w następstwie tego możliwość konsumpcji kurczaków w przyszłości.
Ograniczenie konsumpcji to nic innego jak oszczędzanie. Oszczędności z kolei mogą być podstawą inwestycji w kapitał, który zwiększy efektywność pracy i tym samym zwiększy zdolności produkcyjne i możliwość konsumpcji w przyszłości. Mało tego – gdyby wszyscy przypadkowi wyspiarze chcieli tylko i wyłącznie konsumować, mogliby co najwyżej liczyć na wieczny urodzaj jabłek i kłopoty żołądkowe.
W znanej bajce o mrówce i koniku polnym ta pierwsza pracowała i oszczędzała, ten drugi konsumował i bawił się do woli, po czym przyszła zima i zweryfikowała słuszność poszczególnych postaw życiowych. Współcześni ekonomiści (głównie ze skrzydła keynesistowskiego) powiedzieliby, że w tym układzie to konik polny stał się ostatecznie motorem rozwoju, gdyż bez niego mrówce zalegałyby na magazynie niewykorzystane produkty. Zwolennicy klasycznego podejścia (reprezentowani np. przez „Austriaków”) powiedzieliby, że mrówka nie dość, że wykazała się gospodarnością i dzięki jej zaangażowaniu zima była do przeżycia dla obojga, to jeszcze wykazała się dobrocią i współczuciem, co czyni z niej niewątpliwie istotę pełną cnót i godną naśladowania.
Konsumpcja czy oszczędzanie?
Bez żadnych oszczędności nie moglibyśmy wytworzyć kapitału niezbędnego dla rozwoju gospodarczego, a bez zapotrzebowania na określone dobra nikt by ich nie produkował pomimo tego, że mielibyśmy masę oszczędności do wykorzystania. Ale przecież tak czy owak konsumować musimy, to leży w naszej naturze i nie jest świadectwem żadnego wielkiego bohaterstwa ani poświęcenia.
Przyjęło się w powszechnym dyskursie, że w czasach kryzysu trzeba pobudzać popyt, aby uruchomić środki produkcji. Ale czy ostatni kryzys nie wziął się właśnie z konsumpcji ponad stan? Przecież konsumpcja na kredyt to coś tak oczywistego we współczesnym rozwiniętym świecie, że niektórym ciężko sobie wyobrazić życie bez karty kredytowej.
Abstrahując od wymiaru ogólnospołeczno-gospodarczego, dla własnego dobra i w miarę oczywiście swoich możliwości (nie jest to łatwe, kiedy żyje się od pierwszego do pierwszego) warto oszczędzać. Jeśli część dochodów jesteśmy w stanie odłożyć, mamy do dyspozycji szereg różnych rozwiązań, czy to lokat bankowych, czy też funduszy inwestycyjnych, polis ubezpieczeniowych, metali szlachetnych, biżuterii, a także dzieł sztuki lub win – w przypadku, gdy ktoś ma naprawdę duże możliwości finansowe. Jeśli marzą nam się duże zyski z naszych lokat, to pamiętajmy, że im wyższe zakładane zyski, tym wyższe ryzyko związane z określoną działalnością. Nie dajmy się nabrać na złote bursztyny, nawet jeśli będą bardzo atrakcyjnie zawinięte w najpiękniejsze sreberka.
źródło: fronda.pl
Wielu rozsądnych ludzi, od trzech lat, zachodzi w głowę szukając odpowiedzi na pytanie: co stało się w Smoleńsku? Nieodmiennie towarzyszy temu także drugi powód do zastanowienia: czym kieruje się Władymir Putin i jego akolici, kiedy robią ze „Smoleńskiem” to co robią?
Kiedy sytuacja jest niejasna, mnożą się coraz bardziej fantastyczne teorie i próby wytłumaczenia zagadki tego, co stało się z samolotem wiozącym polskiego prezydenta.
To, że z podejrzaną zagadką mamy do czynienia, wiadome jest nawet wnukom przywiezionych do Polski ubeków.
Powstają tedy myśli bałamutne, ale tak składnie połączone, że noszą znamiona racjonalnego myślenia.
Wśród tych – wynikających z braku dokumentalnej wiedzy o faktach – zmyśleń i zamyśleń wyróżniam:
– teorie celowo produkowane przez rosyjską agenturę w Polsce,
– teorie powstające niezależnie, niemniej napędzane rozbuchanym ego ich autorów
– oraz teorie całkowicie psychiatryczne, których autorzy równie żarliwie (w innej sytuacji) ścigaliby pewnie kosmitów indukujących wiedzą jasnowidza z Człuchowa, czy też jedenaste wcielenie „Boskiego Elvisa Wiecznie Żywego” (nie mylić z Leninem).
Wśród teorii celowo produkowanych przez rosyjską „razwietkę” na pewno znajduje się opowieść o tzw. „smoleńskiej maskirowce”, którą – świadomie bądź nie – powtarza kilku znanych blogerów i nawet jakiś tam samopromujacy się literat.
Opowieść o tym, że prezydencki samolot wylądował wcześniej, wszyscy zostali zabici, a na miejsce katastrofy podrzucono szczątki i zbudowano pozorne dekoracje, nie tylko nie wytrzymuje próby logiki, ale nawet nie stanowi materiału do budowania hipotez, wszystko w niej jest kompromitująco sprzeczne. I chyba właśnie o taką kompromitację chodzi.
Kiedy bowiem normalnie myślący stykają się z „maskirowkami” pukają się wymownie w czoło i z gruntu tracą zainteresowanie wobec materii, której owa „maskirowka” dotyka.
Swoja drogą zdumiewa mnie bezkarność autorów największych smoleńskich bredni. Nikt ich do sądu nie pozywa, nikt na nich nie grzmi publicznie – tak jakby pewnym autorom po prostu było więcej wolno niż innym.
Leszek Szymowski napisał książkę „Zamach w Smoleńsku”, pomylił w niej fakty, reprodukował nieprawdziwe zdjęcia i oskarżał konkretne osoby. Nikt nie wytoczył mu procesu. Jeśli zestawi się to z postępowaniami sądowymi przeciwko Jarosławowi Markowi Rymkiewiczowi czy Rafałowi Ziemkiewiczowi, to trudno wyjść ze zdumienia.
Tak więc „maskirowki”, gigantyczne elektromagnesy, a nawet teorie o helu i mgle można spokojnie przeczytać jako charakterystyczną dla putinowców maskaradę, działanie mające na celu skompromitowanie wysiłków tych, którzy – mimo wszelkich przeszkód – próbują dotrzeć do prawdy o tym, co stało się 10 kwietnia 2010 roku.
Podobnie – w konsekwencji – rzecz ma się z tzw autorskimi wyjaśnieniami „Smoleńska”. Budują się na tym samozwańczy śledczy internetowi i chwilowe gwiazdy netu, krążące wokół „Smoleńska” jak ćmy zwabione światłem.
O psychiatrycznych aspektach smoleńskich „dociekań” mówić już nie warto, bowiem w takiej sytuacji należałoby zestawiać konkretne teorie z klinicznym opisem objawów każdej z psychicznych dolegliwości.
Wszystko to zebrane razem w jeden, spiskowy garniec, służy jedynie ratowaniu obecnego rządu z poważnej opresji i sianiu zamętu wśród patriotycznie nastrojonych obywateli.
Warto przy okazji zauważyć, że tzw „rządowe wyjaśnienie wypadku w Smoleńsku”, czyli raport komisji pana Jerzego Millera, tak się ma do faktów i zdrowego rozsądku, jak przedstawione powyżej teorie. Czyli: od „maskirowki” do „anodino-millerowki” mamy do czynienia z tym samym zamętem i celowym działaniem dezinformacyjnym.
Ktoś jednak zapyta, dlaczego ludzie Putina tak jawnie grają na nosie rządowi Donalda Tuska, dlaczego ministrom wszechwładnego nad Wisłą układu rządzącego nie udało się nawet do tej pory wyżebrać od Rosjan wraku rozbitego samolotu?
Odpowiedź jest najprostsza z możliwych – Rosjanie wiedzą, co zdarzyło się w Smoleńsku. Co więcej, wiedzą, że nie tylko oni znają prawdę o 10 kwietnia 2010, jednak teraz wyraźnie grają na dwóch strunach.
Po pierwsze chcą udowodnić Europie, że Polska to tylko kurica, a nie żadna ptica (i to przy spolegliwie służalczym rządzie Donalda Tuska udaje się znakomicie), więc troska o jej niepodległość nadal powinna mieć smak krokodylich łez, jakie lał Zachód w Teheranie i Jałcie.
Po drugie Rosjanie chcą udowodnić samym Polakom, że wyżej sempiterny nie są w stanie podskoczyć i łapa niedźwiedzia i tak zawsze będzie wyżej. Szkoda więc zachodu „bracia Słowianie”!
Po trzecie, putinowcy zwyczajnie chcą siać w Polsce zamęt, destabilizować, dezinformować (poprzez potężną agenturę wpływu i jej rezonatory rozmieszczone w mediach), prowadzić dywersję mentalną i ideologiczną.
Od czasów Katarzyny Wielkiej nic innego przecież nad Wisłą nie robią.
Czy więc w Smoleńsku był zamach?
Prawdopodobieństwo takiego przebiegu wypadków jest dość spore, na pewno większe niż logiczna podbudowa teorii o „pancernej brzozie”.
Jeśli jednak prezydencki samolot nie rozleciał się na skutek zamachu, to w konsekwencji smoleńskiej tragedii i tak nastąpił rosyjski zamach – zamach na polski zdrowy rozsądek.
Ten zamach trwa do dziś, a Rosja – siejąc zamęt i brutalnie pokazując władzom Polski figę w aksamitnej rękawiczce – gra na zwłokę. I to gra na smoleńskich zwłokach, licząc na to, że będzie w stanie tak zdestabilizować sytuację w Polsce, że jej władze same poproszą o rosyjską pomoc, o rosyjską „misję stabilizacyjną”, która potrafi uratować rządzących w Warszawie przed rosnącym zniecierpliwieniem społeczeństwa.
Przypominam, że Jaruzelski też liczył na sowiecką interwencję, a gdy się jej nie doczekał to i tak – przez wiele lat – skutecznie grał na strachu przed konfliktem ze wschodnim sąsiadem.
Dziś też – gdy zadajemy rozsądne pytania o Smoleńsk – słyszymy, że chcemy rozpętać wojnę z Rosją.
To już, panowie, było i to w lepszym, bo sowiecko – generalskim układzie.
Już Jaruzelski skutecznie grał na zwłokach i bolesnej o nich pamięci.
Witold Gadowski
O redukcję odpadów miejskich, utylizację wysypisk śmieci, oczyszczanie powietrza, wody i gleby, o ochronę lasów, a także stosowanie technologii ekologicznych zaapelowali zwierzchnicy Kościołów zrzeszonych w Polskiej Radzie Ekumenicznej.
Pod apelem podpisali się: przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski abp Józef Michalik oraz zwierzchnicy i przedstawiciele: Kościoła Chrześcijan Baptystów w RP, Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego w RP, Kościoła Ewangelicko-Metodystycznego w RP, Kościoła Ewangelicko-Reformowanego w RP, Kościoła Polskokatolickiego w RP, Kościoła Starokatolickiego Mariawitów w RP i Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego w RP.
„Produkujemy góry śmieci, trującą żywność, wycinamy lasy, otaczamy się światem z plastiku. Oślepienie żądzą zysku sprawia, że czyste strumienie zamieniamy w trujące ścieki, a bujne lasy i łany zboża w jałową i pustą ziemią, zaś cuda natury w zwały betonu. Żyjemy tak, jakbyśmy byli ostatnim pokoleniem, które zamieszkuje ziemię” – czytamy w liście podpisanym przez zwierzchników Kościołów, którzy podkreślają też, że ochrona środowiska „to nie tylko techniczny problem równowagi ekologicznej, ale także problem moralny i duchowy współczesnego człowieka, który zapomina, że on sam i świat są Bożym stworzeniem”.
Czytaj całość http://www.fronda.pl/a/mocny-apel-kosciolow-dot-ochrony-przyrody,25450.html
źródło: www.fronda.pl
|
Najnowsze komentarze
Ostatnie wpisy
|