Archiwa
Kategorie
|
Podczas posiedzenia senackiej komisji ochrony środowiska Senator Wojciech Skurkiewicz namówił nowego Dyrektora Generalnego Adama Wasiaka na krótką autobiografię. Skrót tego wystąpienia prezentujemy poniżej, natomiast cała wypowiedź dyrektora na temat Lasów można przeczytać na blogu Senatora http://skurkiewicz.blox.pl/html
Senator Wojciech Skurkiewicz:
Szanowni Państwo, po raz pierwszy gościmy w Senacie pana Adama Wasiaka, który od tygodnia pełni zaszczytną funkcję dyrektora generalnego Lasów Państwowych. Jeśli pan minister by pozwolił, ja bym chciał prosić w imieniu swoim – myślę, że również i komisji – bo nie wiem, kiedy następna okazja spotkania z panem dyrektorem w takim gronie się nadarzy… Czy zechciałby pan dyrektor z jednej strony powiedzieć o sobie kilka słów, a z drugiej strony kilka słów o tym, jak zamierza pan funkcjonować na stanowisku dyrektora generalnego, jakie są zamysły, plany i koncepcje funkcjonowania Lasów, dyrekcji generalnej, co by pan chciał osiągnąć, uzyskać poprzez to, iż kieruje pan tak wspaniałą instytucją jak Państwowe Gospodarstwo Leśne „Lasy Państwowe”? Myślę, że to nas wszystkich interesuje.
Dyrektor Generalny Lasów Państwowych Adam
Wasiak:
Pani Przewodnicząca! Szanowni Państwo!
Zacznę od kilku słów o sobie, jak pan senator prosił. Mieszkam w Radomiu, a pochodzę z województwa świętokrzyskiego, tak że łączę… godzę ogień z wodą, bo to dwa regiony od zawsze zwaśnione. Mówiąc bardziej poważnie… Mam czterdzieści sześć lat, z wykształcenia jestem leśnikiem – skończyłem Wydział Leśny SGGW, akademii rolniczej w Warszawie. Zawodowo w leśnictwie pracuję od 1991 r. W administracji Lasów Państwowych pracowałem we wszystkich jednostkach organizacyjnych Lasów, na wszystkich szczeblach. Mam również duże doświadczenie, jeśli chodzi o pracę za granicą – trzy lata pracowałem w Republice Federalnej Niemiec. Parę lat życia spędziłem w pracy w
Biurze Urządzania Lasu i Geodezji Leśnej, ostatnio w Radomiu na stanowisku dyrektora oddziału. Dwukrotnie byłem dyrektorem regionalnej dyrekcji w Radomiu i z tego okresu mam chyba największe doświadczenia, które skłoniły mnie do tego, żeby przyjąć propozycję ministra Korolca dotyczącą objęcia stanowiska dyrektora generalnego.
Odnośnie do wizji funkcjonowania firmy…
Szanowni Państwo, Lasy Państwowe to instytucja dobrze zorganizowana, stabilniezarządzana już od czasów przed wojną, tak że nikt na stanowisku dyrektora generalnego innej wizji mieć nie może, a jedynie taką, żeby starać się poprawiać to, co dobre i nie popsuć tego, co poprzednicy przez wiele pokoleń budowali. W moim rozumieniu, jeśli chodzi o to, co należy poprawić… Na pewno kolejny raz – to jest wyzwanie stojące chyba przed każdym dyrektorem generalnym – załagodzić spór z przemysłem drzewnym, który rzeczywiście doskwiera Lasom Państwowym i powoduje wiele niepotrzebnych konfliktów. Jak państwo doskonale wiecie, sprzedaż drewna w lasach oparta jest na zapisie statutu Lasów Państwowych, zgodnie z którym dyrektor generalny ustala zasady sprzedaży drewna. I to jest główny i podstawowy problem. Drzewiarze pukają do drzwi dyrektora generalnego, w którego mocy… Wydaje im się, że jest wszystko. Ja jestem zdania, że system sprzedaży drewna, który w Lasach został wprowadzony, jest systemem przede wszystkim transparentnym, co jest istotne w odniesieniu do instytucji publicznej, jaką są przecież Lasy Państwowe. Nie budzi on żadnych wątpliwości, przy tak dużym obrocie finansowym, 6 miliardów zł rocznie, nie mamy kłopotów z prawem, nie zdarzają się sytuacje dramatyczne, które często nękają wiele instytucji państwowych. Należałoby jednak ten system udoskonalić. Bez współpracy z przemysłem drzewnym nie jesteśmy w stanie dalej funkcjonować, bo ponad 90% przychodów Lasów Państwowych to sprzedaż drewna. Tak że bezwzględnie należy szukać tutaj kompromisu, który… Wydaje mi się, że jest duża szansa, aby go znaleźć, wykorzystując oczywiście spokojną dyskusję. Na dzień dzisiejszy będę wnosił do pana ministra, żebyśmy etap ostatniego roku czy właściwie dwóch lat negocjacji z przemysłem drzewnym zamknęli i rozpoczęli je w troszeczkę innej formule, bo w moim odczuciu koncepcje przemysłu drzewnego i przedstawicieli Lasów Państwowych, mówiąc kolokwialnie, całkowicie się rozjechały. Wymaga to nowego pomysłu, nowego startu, ale nie chodzi o to, żeby korzystając z tego, iż zostałem powołany na to stanowisko, od nowa zaczynać i skończyć tak, jak to w tej chwili… Jest to po prostu konieczne, jest to potrzebne i w tym zakresie oczywiście zamierzam ściśle współpracować z panem ministrem Zaleskim i z panem ministrem Korolcem. Jest to sprawa dosyć ważna,
istotna także dla polskiej gospodarki. Jeszcze raz pragnę podkreślić, że sprzedaż drewna to jest rzeczywiście sprawa najważniejsza. Wydaje nam się, że obecny sposób tej sprzedaży wymaga dopracowania, a w związku z tym potrzebne są umiejętne negocjacje z przemysłem drzewnym.
Pozostałe kwestie, które wydają się ważne…
Na pewno sprawa, powiedziałbym, groźby opodatkowania Lasów podatkiem CIT na poziomie dyrekcji generalnej. Zapoznałem się ze wstępną analizą zagrożeń za rok 2010, którą tu zresztą cytowałem. Nie wydaje się, żeby była to dla Lasów sprawa nie do zniesienia. Na pewno jest to bardziej komfortowa sytuacja niż rujnowanie całego systemu finansowego Lasów Państwowych, co… To zresztą sprowokowałoby zmiany organizacyjne, których nie chcielibyśmy wprowadzać, bo wypracowana przez dziesięciolecia struktura trójszczeblowego zarządzania się sprawdza. Jest chyba chlubą naszego kraju, że taka instytucja funkcjonuje.
Jest oczywiście masa problemów mniejszej wagi, ale wymagających zapewne zmiany w ustawie o lasach. Jako dyrektor generalny, odpowiedzialny urzędnik Lasów Państwowych, będę w ścisłej współpracy z panem ministrem środowiska, bo Lasy Państwowe nie mogą sobie same prowadzić strategii. Tę strategię powinien ustalać minister środowiska.
Kilka słów o strategii z poziomu dyrektora generalnego. Wydaje mi się, że konieczne jest pilne włączenie się Lasów
Państwowych w tworzenie wspólnie z panem ministrem środowiska strategii dla Lasów Państwowych. Słowo „strategia” jest nam wszystkim tak znane, że aż nas nudzi, ale lasy w Europie mają takie strategie, czy one się nazywają strategiami, czy narodowymi programami leśnymi… Na pewno jest to potrzebne i to pozwoli nam odpowiedzieć na wiele pytań, które nawet dzisiaj tutaj państwo
stawiali, chociażby o to, ile można pozyskiwać drewna w lasach, chociażby o to, jak powinny wyglądać zasady sprzedaży drewna czy też ochrona przyrody na naszych terenach.
Jest też wiele spraw, które chyba zostały zapomniane, ale obawiam się, że rozbudzą jeszcze wiele emocji. To są mieszkania, to są grunty zbędne Lasów Państwowych… To również wymaga poważnej analizy w naszej instytucji. Nie ukrywam, że jeśli chodzi o kwestię mieszkań, to my w Lasach chcielibyśmy zakończyć ten szumnie zapowiedziany proces sprzedaży mieszkań, który się zablokował w sposób trudny przeze mnie do ocenienia … Mimo zapowiedzi, że pracownicy, którzy stracili uprawnienia do mieszkań funkcyjnych, te mieszkania kupią, zapanowała w tym zakresie sytuacja, która zablokowała wiele decyzji, jakie powinny nastąpić.
Chciałbym również kolejny raz zdiagnozować – to chyba robi dyrektor generalny – stan czy wielkość gruntów zbędnych dla prowadzenia gospodarki leśnej i tym sposobem dać sygnał o tym, że są to grunty możliwe do sprzedania. Oczywiście na drodze przetargu, bo prawo tylko i wyłącznie na to w tej chwili pozwala. Myślę, że powinno to być dobrym sygnałem dla budżetu i finansów państwa, że my tych gruntów nigdzie nie chowamy, nie gromadzimy, ale wykazujemy. My jesteśmy przeznaczeni do prowadzenia gospodarki leśnej, a nie do zarządzania nieruchomościami zbędnymi. Taki kierunek działań zamierzam w tym zakresie przyjąć.
To, co zawsze jest ważne, to stabilizacja zawodowa w Lasach, stabilizacja kadrowa. To zawsze jest wielki problem. Leśnicy są hermetyczną grupą zawodową i zwalnianie z pracy, utrata pracy, zawsze powoduje wiele emocji, gdyż ciężko jest im potem znaleźć pracę, tym bardziej
teraz, na tak trudnym rynku pracy. Będę się starał nie poddawać falom wielkich emocji i bardzo spokojnie prowadzić politykę kadrową. Myślę, że pomocne będzie to, co mam nadzieję dokonane zostanie w ustawie o lasach, a mianowicie zmniejszenie liczby stanowisk powoływanych. Myślę, że to jest bardzo archaiczny system. A te, które zostaną powoływane… Myślę, że należy udoskonalić system konkursowy w Lasach Państwowych, uczynić go bardziej transparentnym, bo tajemnicy żadnej tutaj nie ma, my jesteśmy firmą państwową. Będę się starał pokazać, że Lasy nie są państwem w państwie. Często tak się o nas mówi, nad czym bardzo ubolewamy, ale to pewnie dlatego, że staramy się zarządzać twardo i zgodnie z prawem, co powoduje wiele emocji w różnych środowiskach. Jednakże myślę, że uda nam się w większym stopniu otworzyć na społeczeństwo, Lasy są przecież otwarte, dzięki przemyślanym i transparentnym działaniom.
Dziękuję bardzo.
Dziś dyrektor generalny LP Adam Wasiak powołał dwóch nowych zastępców Jana Szramkę z RDLP Gdańsk i Marcina Polaka z RDLP Kraków. Wprowadzenie nowych zastępców odbyło się podczas dzisiejszego kierownictwa GDLP. Prawdopodobnie w tym tygodniu lub na początku przyszłego, nastąpi jeszcze jedna zmiana w kierownictwie Lasów. Ze stanowiskiem zastępcy dyrektora generalnego do spraw ekonomicznych żegna się Anna Paszkiewicz, która przejdzie do RDLP w Szczecinku na stanowisko zastępcy dyrektora do spraw ekonomicznych. To tyle na tę chwilę o zmianach na szczytach leśnej władzy, szerszy komentarz już wkrótce… .
Więcej czytaj na blogu Senatora Wojciecha Skurkiwicza http://skurkiewicz.blox.pl/html
Ups!!!. Dostało się Prawemu Lasowi, od autorów listu, za rzekomą obronę byłego nadleśniczego z Turawy. Dostało się też,przy okazji, Bogu ducha winnemu senatorowi Skurkiewiczowi. I, gdyby to rzeczywiście była prawda, to należało by nas wybatożyć.
Ale uważny czytelnik portalu Prawy Las wie, że łączenie nas z ekscesami Pilców, Adamczaków, Matusów i i im podobnych POwskich pseudo związkowców na kierowniczych stanowiskach w Lasach Państwowych jest wielkim nieporozumieniem. W artykule „Nadleśniczy z Turawy ofiarą wojny na górze” chcieliśmy zwrócić uwagę na nepotyzm polityczny i koleżeński w obsadzaniu stanowisk. To również miał na myśli Senator Wojciech Skurkiewicz.
Czy uważacie naiwni, pracownicy Nadleśnictwa Turawa, że odwołanie Waszego nadleśniczego wiązało się z jego „działalnością” w nadleśnictwie? Nic bardziej błędnego. Dalej wyżywałby się na Was, gdyby nie wojenka na górze i moszczenie gniazdka dla spadających z GDLP gruszek. Przyczyny odwołania są oczywiste i nie ma z tym nic wspólnego wyrok w procesie cywilnym czy karnym z powództwa Pilca. Swoją drogą, drodzy sygnatariusze listu, czemu zebraliście się na odwagę dopiero po odwołaniu . Prawy Las chętnie opublikowałby Wasz protest przeciwko występkom Waszego ex nadleśniczego.
Odpowiedź Pana Senatora Wojciecha Skurkiewicza opublikowana jest na Jego blogu http://skurkiewicz.blox.pl/html.
Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych ma być wyrazem hołdu dla żołnierzy drugiej konspiracji za świadectwo męstwa, niezłomnej postawy patriotycznej i przywiązania do tradycji niepodległościowych, za krew przelaną w obronie Ojczyzny
Lech Kaczyński
Walka o pamięć i cześć
Wiele upłynęło czasu, nim 4 lutego 2011 roku Sejm uchwalił ustawę o ustanowieniu dnia 1 marca Narodowym Dniem Pamięci Żołnierzy Wyklętych.
Środowiska kombatanckie, liczne organizacje patriotyczne, stowarzyszenia naukowe, przyjaciele i rodziny tych, którzy polegli w boju, zostali zamordowani w komunistycznych więzieniach lub po prostu odeszli już na wieczną wartę, od lat pukali do wielu drzwi z żądaniami, by wolna Polska oddała w końcu hołd swym najlepszym Synom. Przez lata odpowiedzią była cisza.
W drugiej połowie pierwszej dekady XXI wieku nadzieje zaczęły się spełniać. Apele środowisk kombatanckich zaczęły zyskiwać coraz większe poparcie. Janusz Kurtyka, prezes IPN od końca roku 2005, nadał tym staraniom silny impuls i przyspieszenie.
Między innymi 19 listopada 2008 roku podczas spotkania w Instytucie Historycznym Uniwersytetu Wrocławskiego, z udziałem wiceprezydenta Opola Arkadiusza Karbowiaka i pełnomocnika wojewody opolskiego ds. kombatantów i osób represjonowanych Bogdana Bocheńskiego, postanowiono zorganizować 1 marca 2009 roku w Opolu Dzień Żołnierza Antykomunistycznego. W liście do prezydenta Opola Ryszarda Zembaczyńskiego prezes Kurtyka napisał, że uroczystość oddania hołdu członkom zbrojnych organizacji niepodległościowych, walczących po II wojnie światowej z organami komunistycznego państwa, powinna wpisać się na stałe do kalendarza uroczystości państwowych.
28 lutego 2009 z inicjatywy prezesa Kurtyki i Jerzego Szmida na I Walnym Zgromadzeniu Stowarzyszenia NZS 1980 podjęta została uchwała popierająca inicjatywę Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej, ustanowienia dnia 1 marca dniem Żołnierzy Wyklętych.
Data 1 marca nie jest przypadkowa. Tego dnia w 1951 w mokotowskim więzieniu komuniści strzałem w tył głowy zamordowali przywódców IV Zarządu Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość – Łukasza Cieplińskiego i jego towarzyszy walki. Tworzyli oni ostatnie kierownictwo ostatniej ogólnopolskiej konspiracji kontynuującej od 1945 roku dzieło Armii Krajowej.
Zajęcie Polski przez Armię Czerwoną i włączenie połowy jej terytorium do ZSRS sprawiło, że dziesiątki tysięcy żołnierzy nie złożyło broni. Gotowi byli walczyć o odzyskanie niepodległości, wypełnić złożoną przysięgę.
Powojenna konspiracja niepodległościowa była – aż do powstania Solidarności – najliczniejszą formą zorganizowanego oporu społeczeństwa polskiego wobec narzuconej władzy. W roku największej aktywności zbrojnego podziemia, 1945, działało w nim bezpośrednio 150-200 tysięcy konspiratorów, zgrupowanych w oddziałach o bardzo różnej orientacji. Dwadzieścia tysięcy z nich walczyło w oddziałach partyzanckich. Kolejnych kilkaset tysięcy stanowili ludzie zapewniający partyzantom aprowizację, wywiad, schronienie i łączność. Doliczyć trzeba jeszcze około dwudziestu tysięcy uczniów z podziemnych organizacji młodzieżowych, sprzeciwiających się komunistom. Łącznie daje to grupę ponad pół miliona ludzi tworzących społeczność Żołnierzy Wyklętych. Ostatni „leśny” żołnierz ZWZ-AK, a później WiN – Józef Franczak „Laluś” zginął w walce w październiku 1963 roku.
Na niespełna dwa miesiące przed śmiercią w katastrofie smoleńskiej prezes Janusz Kurtyka tak mówił „Rzeczpospolitej” o motywach swojego i IPN zaangażowania w przywracanie pamięci o żołnierzach antykomunistycznego podziemia: Tradycję niepodległościową uważamy za jeden z najważniejszych elementów tożsamości naszego państwa. Poza tym czyn zbrojny i antykomunistyczna działalność w imię niepodległości po drugiej wojnie światowej funkcjonują w społecznej świadomości w stopniu niedostatecznym i często w sposób zafałszowany, co jest skutkiem konsekwentnej polityki władz PRL. Komuniści robili wszystko, by zohydzić żołnierzy niepodległej Polski oraz ich walkę… To oczywiste, że tak jak kultywujemy pamięć o Polskim Państwie Podziemnym, tak powinniśmy również pamiętać o czynie żołnierzy konspiracji antykomunistycznej. Bo to była walka o niepodległość.
Zdecydowanego poparcia idei Dnia Pamięci udzielał Prezydent Lech Kaczyński. To on ostatecznie skierował w lutym zeszłego roku do Sejmu projekt ustawy w tej sprawie.
Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych ma być wyrazem hołdu dla żołnierzy drugiej konspiracji za świadectwo męstwa, niezłomnej postawy patriotycznej i przywiązania do tradycji niepodległościowych, za krew przelaną w obronie Ojczyzny – brzmiało uzasadnienie projektu.
Uchwalenie Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych jest formą uczczenia ich walki i ofiary, ale także bólu i cierpienia, jakich doznawali przez wszystkie lata PRL i ciszy po 1989 roku.
Oto historia ostatniego partyzanta II wojny światowej, żołnierza niezłomnego i wiele lat wyklętego z historycznej pamięci Polaków.
W małej wsi w województwie lubelskim zginął jesienią 1963 roku podczas obławy 45-letni Józef Franczak, poszukiwany listem gończym były AK-owiec. Był ostatnim żołnierzem antykomunistycznego podziemia. Z bronią w ręku ukrywał się dokładnie 24 lata.

Sierż. Józef Franczak ps. „Lalek” (zdjęcie przedwojenne).
To był niesamowity rok – 1963. W Dallas ginie John F. Kennedy. Walentina Tiereszkowa macha ludzkości z orbity okołoziemskiej. Na osłodę imperialistom – The Beatles nagrywają singiel „She Loves You”. A w Polsce? Na całego trwa nasza mała stabilizacja. Rewelacyjny Zbigniew Pietrzykowski po raz czwarty zostaje mistrzem Europy w boksie, a Roman Zambrowski wylatuje z KC, co jest wyraźnym sygnałem, że okres błędów i wypaczeń jest już za nami. Prawdziwe rewelacje jednak czekają rodaków na odcinku kultury. Przy salwach spontanicznego śmiechu odbywa się w Warszawie premiera „Jak być kochaną” Wojciecha Hasa, Bohdan Łazuka bierze udział w zdjęciach do filmu „Beata”, zaś rewelacyjny Zbigniew Maklakiewicz występuje w aż czterech filmach.
No i jeszcze jedno. W małej wsi koło Piask w województwie lubelskim ginie podczas obławy 45-letni Józef Franczak, poszukiwany listem gończym były AK-owiec. Dopiero niedawno, po ujawnieniu dokumentów operacyjnych SB sprzed czterdziestu lat okazało się, że był ostatnim polskim partyzantem. Z bronią w ręku ukrywał się dokładnie 24 lata.
Grupa z pepeszą
80-letnia dziś siostra Franczaka Czesława Kasprzak w pustym domu w Kolonii Kębłów koło Lublina nie ma specjalnie dużo do roboty. Dziarska staruszka opowiada dzieje swojej batalii z mszycami. Próbowały zeżreć paprotki, ale im się nie udało. Nagle w jej błękitnych oczach pojawiają się żywsze ogniki. – Nie, że mój brat, ale on od Boga miał – wzdycha. – Był taki przystojny, jelegancki, cały Józwa…
Elegancki? W dokumentach lubelskiego IPN-u przetrwało kilka zdjęć Józefa Franczaka. Na jednym z nich żołnierz jest ledwo widoczny. Zza pogięć i przetarć pożółkłego papieru dostrzec można tylko wyraźne oczy. Nad nimi łamie się fala modnego zaczesu. To przez tę fryzurę i maniery eleganta dostał podczas okupacji mało dziarską ksywę – „Laluś”. Przezwisko przylgnęło do niego na lata. Ale były i inne. Zygmunt Libera „Babinicz”, partyzant z Lubelszczyzny, nazywał go „Laleczką”. W jakichś meldunkach figuruje także jako „Guściowa”. A gdy po wojnie wyjechał do Sopotu, by rozpocząć nowe życie, zmienił papiery na Józefa Bagińskiego.
Dwa kolejne zdjęcia pochodzą z lata 1947 r. Byli Ak-owcy to dla władzy ludowej mordercy z bandy. Na zdjęciach nie widać, by się tym przejmowali. Zadowoleni, pewni siebie, uzbrojeni. Na jednej z fot „Lalek” stoi z gołą klatą. Jakoś go to peszy. Wypręża się do przodu, ale minę ma nie tęgą. Na następnym zdjęciu czwórka partyzantów inscenizuje scenę zatrzymania szpiega. Gra go właśnie „Laluś”. Chyba się śmieje, zaś pozostała trójka mierzy do niego ze zdobycznej broni. Ktoś po lewej stronie ma go na muszce pepeszy, Walenty Waśkiewicz „Strzała” jakby wyszarpuje mu papiery, a Stanisław Kuchcewicz „Wiktor” bierze tęgi zamach i za chwilę urwie mu głowę metalową kolbą. Takie tam zabawy „zaplutych karłów reakcji”. Na kolejnej fotografii „Laluś” stoi tyłem. W tyrolskim kapelusiku filuternie przekrzywionym na boczek wygląda jak gajowy z bajki o czerwonym kapturku. Do tego ten biały kołnierz a la Słowacki. Kupa śmiechu.
Ale na zdjęciach jest coś, co już nie bawi. Nad głowami golasów widać cyfry. Służyły do identyfikacji. Zdjęcia pochodzą bowiem z archiwum Zdzisława Brońskiego „Uskoka”. „Resort”, jak na UB mówi się do dziś w tych stronach, namierzył go w maju 1949 r. „Uskok” wysadził się granatem w oblężonym bunkrze. Zostało po nim archiwum, w tym pisany po wojnie pamiętnik i zdjęcia. Dzięki nim kontynuowano polowanie na byłych AK-owców.

Trzeci z lewej Józef Franczak ps. „Lalek” Zdjęcie zrobione prawdopodobnie w 1948 roku. Od lewej Walenty Waśkowicz „Strzala” d-ca patrolu w oddziale kpt. Brońskiego „Uskoka”, zginął w 1949 roku w walce z grupą operacyjną UB, Stanisław Kuchewicz „Wiktor” żołnierz NSZ ze zgrupownia mjr Pazderskiego „Szarego”, po rozbiciu przez NKWD, walczył w oddzialach sierż. Walewskiego „Zemsty” i Stefana Brzuszka „Boruty”, od 1947 r. d-ca patrolu kpt.”Uskoka”, zginął zastrzelony przez funkcjonariusza MO w 1953 roku, Józef Franczak ps. „Lalek”, czwarty z lewej Julian Kowalczyk „Cichy” zginał w walce z UB w 1951 r.
„Strzałę” z pierwszego zdjęcia dopadli jeszcze w kwietniu ’49, „Wiktora” dopiero w 1953 r. Niezidentyfikowany partyzant z pepeszą pewnie padł w jednej z kilkudziesięciu innych potyczek. Do 1956 r. Lubelszczyzna huczała od nocnych wystrzałów. Z czasem było ich coraz mniej.
Aż ucichły zupełnie. Obława trwała jednak dalej. Resort – krok po kroku – namierzał ostatniego partyzanta w PRL-u. Ten wymykał się jak duch i powoli zmieniał się w żywą legendę.
Byle nie do Ludowego Wojska
Historia jego życia to dzieje polowania. W tarapatach był od chwili napaści Niemiec na Polskę. Ale do niewoli dostał się radzieckiej. Po kilku dniach był już na wolności. Uciekł. Zapewne jak inni żołnierze „po przejściach” wrócił w rodzinne strony. Od razu związał się z powstającą konspiracją. Dokładnie tak samo zrobił Janusz Brochwicz-Lewiński „Gryf”. Dziś ten 85-letni kombatant opowiada: – Za dnia pracowaliśmy jako robotnicy, wieczorami szło szkolenie, a potem nocami szliśmy na akcje. Już po roku każdy miał kilka życiorysów. Ja byłem magazynierem, mechanikiem, sprzedawałem węgiel. A po robocie wyrównywałem rachunki z Niemcami. Rano znowu pokornie ładowałem węgiel. Po wpadce – przeszedłem do partyzantki. Tam poznałem „Babinicza” i „Lalusia”.
Józef Franczak został dowódcą drużyny, a potem dowódcą plutonu w III Rejonie Obwodu Lublin AK. Był jednym z 60 tysięcy takich jak on konspiratorów na Lubelszczyźnie. Gdy w lipcu 1944 r. Armia Czerwona przekroczyła Bug, rozpoczęła się tu długo oczekiwana akcja „Burza”. Celem tej insurekcji było nie tyle wypędzenie Niemców, ale uświadomienie władzom sowieckim, że na wyzwolonych terenach gospodarzem są Polacy. Największe boje toczyła 27. Wołyńska Dywizja AK. Zdobyła samodzielnie Lubartów, Kock i Firlej. Wraz z innymi oddziałami oddała „na tacy” wyzwolicielom z Armii Czerwonej kilkadziesiąt miast i miasteczek.
Doszło wtedy do kontaktów AK z sowiecką i komunistyczną partyzantką. Zdzisław Broński „Uskok”, przyszły dowódca „Lalusia”, tak opisał w pamiętniku porucznika AL „Czarnego Sępa”:
„Buty cokolwiek za duże, bo »rekwirowane «. Z jednego zwisa onuca, na drugim sterczy zardzewiała ostroga. Polski mundur za ciasny i dlatego niezapięty. Pas obciążony pistoletem, granatami opadł poniżej brzucha. Na plecach dynda się mapnik wyładowany słoniną, cebulą i chlebem. Na głowie on sobie potrzebował włożyć oficerską rogatywkę, przy której otok własnego pomysłu ozdobił czerwoną szmatą, a na szmacie przypiął kwokę”.
25 lipca Sowieci przystąpili do pierwszych aresztowań. Zostaje rozbrojona 27. Dywizja, a pięć dni potem 9. Dywizja Piechoty AK. Powoli, z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień zaczynają się zapełniać oczyszczone już z trupów (po niegdysiejszych niemieckich gospodarzach) cele więzienia na lubelskim zamku i baraki na Majdanku.
„Nie przychodziła mi jeszcze wtedy do głowy myśl – notuje dalej „Uskok” – że władze »demokratyczne « mogą potraktować mnie jako przestępcę za to, że byłem dowódcą oddziału partyzanckiego AK. Że wszystkie organizacje niekomunistyczne będą traktowane jako »faszystowskie « i »prohitlerowskie «. A więc wrogie wolności i demokracji!… Nie przypuszczałem, że moje wysiłki w niesieniu pomocy Ojczyźnie będą traktowane jako praca dla Hitlera”.
Franczak w sierpniu 1944 r. został wcielony do Ludowego Wojska. W Kąkolewnicy, gdzie stacjonuje jego jednostka, jest świadkiem skazywania na śmierć przez polowy sąd kolegów z AK. Zdezerterował z wojska w styczniu 1945 r. i postanowił uciec do Szwecji. Podobno już miał miejsce na statku, znał pewnego kapitana i była szansa, że dostanie się na Bornholm. Na dworcu w Sopocie przez przypadek zauważyła go jednak sąsiadka z rodzinnej wsi. Po powrocie do domu opowiedziała o tym na lewo i prawo.
Wkrótce Franczak zorientował się, że UB depcze mu po piętach. Na przełomie 1945/46 wrócił w rodzinne strony. Zaraz potem trafił pod dowództwo legendarnego żołnierza – mjr. Hieronima Dekutowskiego „Zapory”. I znowu partyzantka. Przystojny i wysoki nie może opędzić się od kobiet. Ukrywa się, ale na razie widzi w tym fantastyczną zabawę.
17 czerwca 1946 r. bawił się na weselu w Chmielniku. Goście młodej pary – zupełnie niepostrzeżenie – zostali okrążeni przez grupę operacyjną UB z Lublina i aresztowani. Wśród weselników było więcej wrogów Polski Ludowej. Nawyki z wojny jednak pomagają… Partyzanci rozbrajają kilku konwojentów i uciekają. Przy okazji ginie czterech funkcjonariuszy. Dwa miesiące później „Laluś” znowu jest w opałach, kiedy do jego kwatery we wsi Bojanica wchodzi milicja. Kolejne dwa trupy.
Gdy na początku 1947 r. komunistyczne władze ogłosiły amnestię, przewidując, że skorzysta z niej kilkanaście tysięcy osób w całym kraju – ujawnia się 53 tysiące uzbrojonych żołnierzy. „Laluś” nie.
Ale jest już ktoś, kto niedługo zacznie go do tego delikatnie namawiać.
Strzela jak na filmie
Dziś Danuta Mazur cierpi na chorobę nóg. Całymi dniami siedzi na ganku murowanego domu w Wygnanowicach. 59 lat temu, gdzieś w połowie 1946 r. koleżanka poprosiła jej ojca o przenocowanie chłopaka z lasu.
– Pierwszy raz go wtedy zobaczyłam – wspomina osiemdziesięcioletnia dziś kobieta. – Przystojny, figurę miał, głos łagodny. No… w moim guście był. Taki z brzuszkiem – dodaje. I już po jej pooranej zmarszczkami twarzy płyną łzy.
Najczęściej spotykali się w polu. W tajemnicy przed jej ojcem, choć należał do siatki „opiekunów” Franczaka. Danuta brała w chustę coś do jedzenia i znikała na kilkadziesiąt minut. Najłatwiej było się ukrywać w lecie. Zboże wysokie, wszystko dookoła bujne, młodość podpowiadała, jak się chować. Na początku to tylko urywkowe spotkania. Danuta oddawała meldunki i przekazywała informacje o sytuacji w powiecie. Z czasem jednak służbowe spotkania zmieniły się w randki.
– Przynosił mi książki, różne romanse – mówi. – Kiedyś nawet pokazał w atlasie Kanał Sueski, twierdząc, że wojna światowa zacznie się tam i ona nas wyzwoli. Ja w to wszystko wierzyłam, bo on tak mówił, że wszystkich potrafił przekonać.
Franczak nie chce narażać narzeczonej. Niekiedy zostawi w nocy jakiś upominek na parapecie jej okna, innym razem ona sama czuje, że ją obserwuje schowany w lesie.
Czasem Danuta dowie się, że „Laluś” strzelał się z milicją w Lublinie, innym razem, że z „ubejcami” w Lubartowie. Udaje, że ją to nic nie obchodzi. Wojna się przecież skończyła, a wszyscy dookoła chcą wreszcie normalnie żyć. Ale koniec lat czterdziestych to okres terroru. Na Lubelszczyźnie strzelaniny to rzeczy codzienne. UB i wojsko w poszukiwaniu partyzantów aresztuje tysiące osób, podpala chałupy, straszy i bije.
Dochodzi do tego, że od połowy 48 r. grupa „Uskoka”, w której jest teraz Franczak, siedzi jak mysz pod miotłą i tylko raz na miesiąc organizuje akcje. Giną szefowie gminnych i powiatowych komitetów PPR-u, szczególnie zawzięci utrwalacze władzy ludowej, posterunkowi i konfidenci. Zaraz po każdej akcji – odwet. A potem odwet za odwet. Czasami jest jedna ofiara, innym razem ginie kilkanaście osób. Historyk Tomasz Łabiszewski z IPN w pracy zbiorowej „Ostatni Leśni” szacuje, że w całym kraju tylko w lipcu 1948 r. milicja i UB przeprowadziła ponad 2 tys. operacji przeciwko „bandom”. W przeczesywaniu lasów wzięło udział kilkadziesiąt tysięcy funkcjonariuszy.
W maju 1948 r. patrol „Lalusia” wpada w zasadzkę koło wsi Cyganka koło Lublina. Od strzałów padają dwaj partyzanci, dwaj inni są ranni. Ich dowódca – po wystrzeleniu magazynka – znika. Wymyka się obławie. Nawet jest nie draśnięty.
„Coraz więcej ludzi popada w apatyczny nastrój i przestaje wierzyć w rychłe zmiany na lepsze. Ludzie coraz bardziej dostosowują się do znienawidzonego, a umacniającego się porządku – bo przecież trzeba żyć. My garstka straceńców – jak nas nazywają – stajemy się oazą wiary i woli zwycięstwa na pustyni zwątpienia i beznadziejności” – notował „Uskok”.
W Wigilię 24 grudnia 1948 r. milicji udaje się wreszcie dorwać „Lalusia”. W pojedynkę zostaje zaskoczony w sklepie w Wygnanowicach. Ale i tym razem jest szybszy. Strzela jak na filmie. Jeden z milicjantów pada trafiony, on sam dobiega do lasu. Jest ranny w brzuch. Będzie się leczył kilka miesięcy. W tym czasie jednak zostaje wytropiony „Uskok”. Najpierw informator o pseudonimie „Janek” wydaje najbliższego współpracownika Brońskiego – „Babinicza”. Ten z kolei katowany przez ubeków z Lubartowa ujawnia położenie bunkra, w którym chowa się charyzmatyczny dowódca.
21 maja cała okolica bunkra zostaje otoczona. Po krótkiej wymianie strzałów „Uskok” popełnia samobójstwo. Zadowoleni funkcjonariusze malują na desce napis :„Bunkier i »Uskoka « szlak [sic!] trafił” i fotografują ją w zdobytym schowku. W ich ręce wpada całe archiwum oddziału.
Na jednej z fotografii – nad głową pochylonego nad mapą Franczaka – pojawia się cyferka „jeden”.
Adwokat z Lublina
Opowieść o ostatnim polskim partyzancie powinna się rozpoczynać właśnie w tym momencie. W całym kraju – według danych resortu bezpieczeństwa – ukrywa się jeszcze 250 żołnierzy. Przede wszystkim na Białostocczyźnie i na Lubelszczyźnie.
Coraz rzadziej jednak partyzanci mają ze sobą kontakt. Często poszczególni żołnierze nie wiedzą nawet, że są już samotni w swoim rejonie. Do lutego 1953 r. działają ostatni żołnierze „Uskoka”, zaś w lipcu kończy się wielomiesięczne polowanie na siedmioosobowy patrol por. Wacława Grabowskiego „Puszczyka” pod Mławą. W dokumentach UB zachował się nawet rachunek za wydanie ich kryjówki. Agent „N-20” dostał za to śmieszną wówczas sumę 5 tys. złotych. Cała siódemka zginęła.
W nocy z 2 na 3 marca 1957 r. we wsi Jeziorko koło Łomży grupa operacyjna SB-KBW zabiła ppor. Stanisława Marchewkę „Rybę” – ostatniego partyzanta na Białostocczyźnie. W lutym 1959 r. koło Leżajska został aresztowany Michał Krupa, a 30 grudnia 1961 r. w powiecie biłgorajskim wpada „Dąb” – Andrzej Kiszka.
„Laluś” ukrywa się dalej. Albo ma niebywałe szczęście, albo jest najbardziej roztropny. Na pewno jest zdeterminowany. Mimo że najbliżsi współpracownicy, a z czasem i Danuta Mazur prosili, by się ujawnił, odmawia.
Decydujące było spotkanie z lubelskim adwokatem Rachwaldem niedługo po ogłoszeniu w kwietniu 1956 r. ostatniej już amnestii. Franczak pojawił się w mieszkaniu adwokata zupełnie niepostrzeżenie. Musiał potwornie uważać, bo miasto roiło się od bezpieki. Mieściło się tam też centrum aparatu represji, a funkcjonariusze znali podobiznę „Lalusia”. Wiedzieli także, że stosuje różne fortele. Do lustrowania okolic, w których miał zabawić dłużej, używał na przykład przebrania kobiety. Wiemy, że wcześniej zdarzało mu się ukrywać w Lublinie. Dziś krążą wśród miejscowych niesamowite wręcz legendy. Że na kilka lat wyjechał na Zachód, że przekupił kilku wysokich funkcjonariuszy i ukrywał się w Warszawie. Że trzymał na muszce jakiegoś generała, że strzelał z zamkniętymi oczami i zawsze trafiał…
Dokładnie wiemy, o czym „Laluś” rozmawiał z adwokatem. Danuta Mazur, dla której to spotkanie mogło oznaczać legalizację jej związku, ujawnia tajemnicę tego wieczoru. Franczak zapytał wprost: – Co na niego mają i co dostanie w zamian za poddanie się z bronią? Jeśli wsadzą go na 15 lat – może się ujawnić, jeśli na więcej – będzie walczył dalej. Mecenas mimo amnestii nie miał dobrych wieści: – Na sucho ci to nie ujdzie. Oficjalne dossier „Lalusia” było rzeczywiście imponujące.
Władza oskarżała go o kilkanaście morderstw. Listę otwierało dwóch Żydów, członków Gwardii Ludowej, zastrzelonych w Skrzynicach zimą 1943 r. podczas walki. Następny był współudział w zastrzeleniu czterech milicjantów w czerwcu 1946 r. Potem posterunkowy z Rybczewic i członek PPR-u Zdzisław Dębski z Majdanka Kozickiego. W 1948 r. Franczak miał na sumieniu kolejnego milicjanta z Rybczewic, a potem komendanta ORMO we wsi Wola Gardzienicka. W sierpniu 1951 r. miał zaś zastrzelić tajnego współpracownika UB we wsi Passów. Do tego dochodzą wspomniane już strzelaniny w Bojanicach, Cygance i Wygnanowicach.
To nie koniec. Z akt wynika także, że 10 lutego 1953 r. razem z dwoma innymi partyzantami zorganizował napad akcję na Kasę GS w Piaskach, w której zostaje zastrzelony komendant posterunku MO. Z tej akcji uniewinnia go młodsza o niecały rok Wiktoria Olszewska, koleżanka ze szkoły. – On nie rabował – mówi. Potwierdza to także Danuta Mazur. Twierdzi, że z czasem wszystkie przestępstwa w okolicy zaczęto mu przypisywać. Akcję na kasę również, choć „Laluś” miał tylko wysłać anonim, w którym ostrzegał, że napad jest szykowany, ale on nie ma z tym nic wspólnego. Czy nie miał rzeczywiście? W akcji poległ „Wiktor”, który był jego dowódcą. Janina Wilkołek, wówczas nastoletnia dziewczynka, powtarza to, o czym rozmawiali dorośli: – Tak, rabował, ale rozdawał biednym. To był taki nasz lubelski Janosik.
– Od dożywocia się nie wywiniesz – mecenas Rachwald nie owijał w bawełnę. Zaraz jednak dodał, że na taką karę wystarczy tylko to, co zgromadziła prokuratura. To zaś, co ma UB w swoich aktach – wystarczy, aby „przypadkowo” zginął w trakcie aresztowania albo nie wytrzymał trudów śledztwa.
Ale w październiku 1956 r. zaczęła się odwilż. Z więzień zaczęli wychodzić żołnierze AK skazani wcześniej na karę śmierci. – Mówiłam mu, że mój sąsiad wrócił do Wygnanowic z potrójnym wyrokiem – wspomina Danuta Mazur. – Józek się wahał, ale się nie przemógł. Objął mnie i powiedział, że nie wyjdzie już nigdy.
Jakby na potwierdzenie jesienią 1956 r. zdobył ambulans pocztowy przewożący 108 tys. złotych. Trzy lata później do jego teczki trafia także sprawa Mieczysława Lipskiego, oficera KW MO z Lublina. „Laluś” postrzelił go w styczniu 1959 r. Już wtedy doskonale wiedział, że wokół niego zaciska się śmiertelna pętla. – Cierpiał, i tylko Bóg jeden wie, jak bardzo – dodaje była narzeczona.
Źródło: pdziemiezbrojne.blox.pl
Nie ma szczęścia wrocławska sekcja Solidarności do swych działaczy. Najpierw zarzuty prokurator postawił Bolesławowi Andrzejowi B. , potem Wojciechowi A, którego inny sąd skazał za łamanie praw pracowniczych i związkowych, teraz do tego „zacnego” grona dołączył kolejny działacz Sekcji Marek M. , były p.o. nadleśniczego w Wołowie. I, jak na „działacza związkowego” przystało, zarzuty dotyczą… łamania praw pracowniczych, i nie tylko.

Pobierz plik Marek M na ławie oskarżonych w pdf
Potwierdziły się informacje, jakie przekazał Senator Wojciech Skurkiewicz http://prawylas.pl/2012/02/08/senator-wojciech-skurkiewicz-o-ruchach-kadrowych-w-lasach/ o odwołaniu nadleśniczego w Nadleśnictwie Turawa, aby zrobić miejsce dla zastępcy DGLP Grzegorza Furmańskiego. Czekamy na wieści z Łodzi, czy Pan Senator także i tu trafi w dziesiątkę? Przy okazji odwołania Furmańskiego odwołany został drugi zastępca Tomasz Wójcik.
Jak donosi Senator Wojciech Skurkiewicz w Dyrekcji Generalnej przymierzają się do objęcia Lasów Państwowych podatkiem CIT. Ale prawdziwą rewelacją na posiedzeniu Komisji Ochrony Środowiska była deklaracja nowego Dyrektora Generalnego Adama Wasiaka wyprzedaży gruntów Lasów:
„… Objęcie Lasów Państwowych podatkiem CIT ma swoje plusy i minusy. Jedynym plusem jest to, że rządząca krajem koalicja PO-PSL da może wreszcie spokój LP i pozwoli na swobodną pracę bez ciągłych niepokojów o przyszłość firmy. Minusów jest zdecydowanie więcej. Główny, który pojawia się z wprowadzeniem podatku CIT, to umożliwienie Ministerstwu Finansów i podległym służbom, ciągłych kontroli finansowych. Jestem przekonany, że będą mnożyły się i kontrole i pytania dotyczące gospodarki finansowej. Obawiam się, że Ministerstwo Finansów będzie mogło podważać decyzje kierownictwa Lasów (szefów poszczególnych jednostek LP) co do celowości wydatkowania środków finansowych, szczególnie jeżeli chodzi o wszelkie koszty. Może się okazać, że to nie kierownictwo Lasów Państwowych będzie optymalizować zysk LP ale … urzędnicy Ministerstwa Finansów. Oby tak się nie stało bo przecież gospodarka leśna jest specyficzna, nie każdy rozumie jej filozofię. Szczególnie dotyczy to urzędników Ministerstwa Finansów, którzy bardzo często nie rozumieją chociażby czym jest Fundusz Leśny i do czego służy.
Nas zakończenie jeszcze jedna sprawa poruszana podczas posiedzenia komisji środowiska. Dotyczy wypowiedzi dyr. Wasiak, który mówiąc o swoich planach poinformował, że zamierza doprowadzić do sprzedaży tzw. majątku zbędnego Lasów Państwowych – szczególnie zbędnych gruntów. Ta wypowiedź wywołała spore zaskoczenie.” Czytaj całość relacji na blogu Senatora http://skurkiewicz.blox.pl/html
Podczas posiedzenia senackiej komisji ochrony środowiska minister Korolec zapowiedział rozciągnięcie podatku od osób prawnych na całą działalność Lasów Państwowych informuje senator Wojciech Skurkiewicz http://skurkiewicz.blox.pl/html
Plany włączenia LP do sektora finansów publicznych dzięki determinacji wielu osób zostały odłożone na półkę – mam nadzieję, że na zawsze, ale plany rządu PO – PSL i ministra Rostowskiego dotyczące „skoku na kasę LP” wciąż są aktualne. W ostatnim czasie senacka komisja środowiska spotkała się z ministrem Marcinem Korolcem. Nowy minister środowiska mówił o swojej dotychczasowej pracy w resorcie, ustaleniach podjętych na konferencji klimatycznej w Durbanie oraz o planach na najbliższe miesiące. Wspomniał również o planach związanych z przyszłością Lasów Państwowych. Zapewnił, że jest przeciwnikiem jakiejkolwiek formy prywatyzacji Lasów Państwowych ale dodał, że przy tak dużym zysku (w 2011 roku ok. 1 mld zł) LP muszą część środków odprowadzać do budżetu państwa. Chodzi o kwotę 200 – 250 milionów złotych która będzie odprowadzana w formie podatku CIT. Na moją sugestię, że Lasy nie są płatnikiem podatku CIT, minister Korolec odpowiedział, że wkrótce to się zmieni i LP nie będą podlegały wyłączeniu z katalogu osób prawnych płacących ten podatek …
,,, Wciąż docierają do mnie spekulacje dotyczące przyszłości w Lasach Mariana Pigana. Jedne są mniej prawdopodobne inne bardziej. Ponoć były już dyrektor oprócz tego, że wił sobie gniazdko w Łodzi, przyszykował sobie również vacat na stanowisku nadleśniczego (gdyby następca nie zgodził się na funkcję dyrektora RDLP) w swojej rodzimej dyrekcji w Katowicach. Spolegliwy dla każdej władzy dyrektor Szabla od blisko pół roku trzyma wolne miejsce nadleśniczego w nadleśnictwie Złoty Potok. Ponoć tenże Szabla odwołał przed tygodniem jeszcze jednego nadleśniczego aby w razie kolejnych ruchów kadrowych w GDLP zapewnić dobre miejsce pracy dla dyrektora Furmańskiego. Biedny ten Szabla wciąż musi skakać koła władzy aby się uchować na intratnej posadzie. Ale mam nadzieję że już niedługo… Niektórzy uważają, że najwyższa pora również na zmianę w Krakowie, gdyż dyrektor Sennik już dawno powinien przejść na emeryturę i tylko przyjacielskie kontakty z Prezydentem RP trzymają go w RDLP. Mówi się, że to właśnie Pigan jako człowiek Schetyny a pośrednio również
Komorowskiego mógłby stać się „zarządcą” Puszczy Niepołomickiej – ulubionego miejsca polowań głowy państwa. …
Cały tekst można przeczytać na http://skurkiewicz.blox.pl/html
Jak nas poinformowano w dniu dzisiejszym został odwołany ze stanowiska Dyrektora Generalnego Lasów Państwowych dr inż. Marian Pigan. Na to stanowisko został powołany mgr inż. Adam Wasiak, dotychczasowy Dyrektor Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Radomiu.
Jak informuje na swym blogu Senator Wojciech Skurkiewicz „Odwołanie Pigana było dość nietypowe, gdyż odbyło sie na kierownictwie LP, a dokonał tego w imieniu ministra Korolca podsekretarz stanu odpowiedzialny za leśnictwo Janusz Zaleski.
Wasiak jest drugim „generałem” LP wywodzącym się z radomskiej dyrekcji. Przypomnę, że w latach 2005 – 2007 na tym stanowisku urzędował Andrzej Matysiak z Białobrzegów.
Na koniec jeszcze kilka informacji na temat roszad na kierowniczych stanowiskach w LP. Z niepotwierdzonych informacji które udało mi sie zebrać w tak krótkim czasie wynika, że w drodze tzw. konkursów Pigan obejmie dyrekcję w Łodzi (ponoć już w ubiegłym roku zostało wyremontowane jedno z mieszkań specjalnie dla nowego dyrektora), natomiast dyrektorem w Radomiu ma zostać Zbigniew Jamróz – dotychczasowy nadleśniczy ze Zwolenia, który bez powodzenia startował w wyborach do Sejmu z listy PO„.
|
Najnowsze komentarze
Ostatnie wpisy
|