kwiecień 2025
P W Ś C P S N
 123456
78910111213
14151617181920
21222324252627
282930  

Archiwa

Kategorie

Martyrologium leśników polskich na Kresach wschodnich i Rzeszowszczyźnie c.d.

martyrologium_21martyrologium_22martyrologium_23martyrologium_24martyrologium_25martyrologium_26martyrologium_27martyrologium_28martyrologium_29martyrologium_29Sporządził: Edward ORŁOWSKI (Nadleśnictwo Komańcza)
Komańcza, październik 2013 rok
W A Ż N I E J S Z E  Ź R Ó D Ł A
Maciej Augustyn – „Zarys dziejów wsi Berehy Dolne i kolonii Siegenthal” – BIESZCZAD Nr 11 – Ustrzyki Dolne 2004 r.
Maciej Borczyński – „Almanach Polskich Leśników kombatantów” – Poznań 1997 r.
Stefan Borek-Prek –„Początki organizowania jednostek Lasów Państwowych w Bieszczadach po II wojnie światowej”– SYLWAN-Nr 11-1976 r
Józef Broda (red.) – „Wśród śniegów i bagien tajgi” – Wyd. Uniwersytetu Przyrodniczego – Poznań 2004 r.
Andrzej Brygidyn – „Kryptonim San – żołnierze sanockiego Obwodu Związku Walki Zbrojnej – Armii Krajowej 1939-1944” – Sanok 1992 r.
Andrzej Daszkiewicz – „Ruch oporu w regionie Beskidu Niskiego 1939-1944” – wyd. MON – Warszawa 1975 r.
Mieczysław Dobrzański – „Gehenna Polaków na Rzeszowszczyźnie w latach 1939-1948” -Wyd. NORTOM – Wrocław 2002 r.
„Chłopcy z lasu” – Cz. III-IV – Wspomnienia leśników-kombatantów – Warszawa 1998-1999 r.
Łukasz Grzywacz-Świtalski – „Z walk na Podkarpaciu” – Wyd. PAX 1971 r.
Julian Huta – „Dwie pasje” Wydawnictwo „Łowiec Polski” Warszawa 1997 r.
Marian Jarosz -„Księga poległych, pomordowanych i zmarłych na polu chwały mieszkańców Ziemi Sanockiej – 1939-1944-1948” Sanok 1998 r
„KSIĘGA PAMIĄTKOWA ŻYROWIAKÓW”- ABSOLWENTÓW I WYCHOWANKÓW WYDZIAŁU LEŚNEGO I NAUCZYCIELI BYŁEJ PAŃSTWOWEJ
ŚREDNIEJ SZKOŁY ROLNICZO-LEŚNEJ W ŻYROWICACH K. SŁONIMA – Tom III – Wyd. Ośrodek Kultury Leśnej – Gołuchów 1999 r.
Stanisław Kryciński – BIESZCZADY Słownik historyczno-krajoznawczy; Część I, Gmina Lutowiska; Ustrzyki Dolne – Warszawa 1995 r.
Władysław Kubów – „Terroryzm na Podolu” – Warszawa 2003 r.
Grzegorz Motyka – „Ukraińska partyzantka 1942 – 1960. Działalność organizacji ukraińskich Nacjonalistów i Ukraińskiej Powstańczej Armii”
– Instytut Studiów Politycznych PAN, Oficyna Wydawnicza RYTM – Warszawa 2006 r.
Z. A. J. Peszkowski, S. Z. M. Zdrojewski – „Leśnicy w grobach Katynia” – Wyd. Print-Extra – Warszawa-Łódź-Orchard Lake – 2001 r.
Tadeusz Petrowicz – „Zaczęło się w Czarnohorze” – Warszawa 1996 r.
Emil Pietrykiewicz – „Te zbrodnie pamiętam” – BIESZCZAD Nr 6 – Ustrzyki Dolne 1999 r.
Praca zbiorowa – „Leśnictwo polskie w okresie drugiej wojny światowej” – Wyd. PWRiL – Warszawa 1967 r.
Praca zbiorowa – „Powiat Sanocki w latach 1944 – 1956” – Rzeszów-Sanok 2007 r.
Praca zbiorowa – „Zbrodnie nacjonalistów ukraińskich na ludności cywilnej w południowo-wschodniej Polsce (1942-1947)” – Przemyśl 2001 r.
Praca zbiorowa – „Z dziejów Lasów Państwowych i leśnictwa polskiego 1924-2004. Tom 2 „Lata wojny i okupacji” wyd. CILP W-wa 2006 r.
Franciszek Sikorski – „Iwa zielona” – Wyd. OSSOLINEUM – Wrocław 1984 r.
Stanisław Sosenkiewicz, Norbert Tomczyk – „Zbrodnie nacjonalistów ukraińskich na polskich leśnikach w latach 1938-1948” – Wyd. NORTOM Wrocław 2008 r. 74
Tadeusz Szewczyk –„O międzywojennym Krościenku opowieść” – BIESZCZAD Nr 3 – Ustrzyki Dolne 1996 r.
Jerzy Tarnawski – „ Nie masz już Cyganów” – BIESZCZAD Nr 13 – Ustrzyki Dolne 2007 r.
www.stankiewicze.com/ludobojstwo
Zbigniew Zieliński – „Leśnicy na frontach II wojny światowej” – Wyd. APOSTOLICUM – Ząbki 2007 r.
Stanisław Żurek – „UPA w Bieszczadach – Straty ludności polskiej poniesione z rąk ukraińskich w Bieszczadach w latach 1939-1947” Wrocław

Nie wszyscy uciekli przed siekierą. C.d. martyrologii leśników polskich w latach 1939 – 1949

Ludobójcza depolonizacja rozpoczęta w końcu 1942 r. na Wołyniu przez nacjonalistów ukraińskich z Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i Ukraińskiej Powstańczej Armii (potocznie zwanych banderowcami) w połowie 1943 r. przybrała apokaliptyczny wymiar. Tylko w ciągu jednego dnia, 11 lipca 1943 r., wybijano Polaków jednocześnie w 100 miejscowościach dwu powiatów, w pozostałe dni mordy odbywały się w innych rejonach Wołynia, w niektórych dotknęły po kilkanaście miejscowości w jednym czasie.

Wkrótce eksterminacją objęto Polaków w Małopolsce Wschodniej (tarnopolskie, stanisławowskie, lwowskie), gdzie największe nasilenie zbrodni było w 1944 roku. Z różną intensywnością napadów dokonywano aż do zakończenia ekspatriacji w latach 1945-1946.

Masakry Polaków urządzane przez banderowców wywoływały u potencjalnych ofiar różne reakcje. Wszechobecny niepokój, narastający wraz ze złymi wiadomościami był nieraz tłumiony poczuciem niewinności: „nic złego nie uczyniłem Ukraińcom, więc dlaczego mieliby mnie mordować”. Trudno było bowiem zrozumieć, że dla nacjonalistów ukraińskich największym przewinieniem Polaka było to, że jest Polakiem i że właśnie dlatego Polacy są mordowani.

Tropieni jak zwierzęta

Rzezie wołyńskie dokonywane były głównie na terenach wiejskich, a dla polskiego chłopa opuszczenie gospodarstwa, które zapewniało rodzinie egzystencję, było trudne do wyobrażenia, zwłaszcza w warunkach okupacji niemieckiej, pod jaką były wówczas Wołyń i Małopolska Wschodnia. Mimo ściągania ze wsi grabieżczych kontyngentów przez Niemców, na wsi nie umierało się z głodu i był dach nad głową.

Zagrożeni Polacy początkowo trzymali się swych siedzib, wystawiali warty ostrzegające przed zbliżającymi się napastnikami, co sprzyjało ucieczce i ukryciu się w lesie, na polach, w różnych kryjówkach w pobliżu, na strychach domów, w stodołach. Jednak wartowania i patrole były organizowane tylko w części czysto polskich miejscowości. Najczęściej unikano zaskoczenia napadem czy podpaleniem domostwa, spędzając noce poza domem – w lesie, zagajnikach, w polu, w ogrodach, nawet przez wiele miesięcy, we wschodniej części Wołynia od zimy 1943 roku. Całe rodziny, z dziećmi w każdym wieku, bez względu na pogodę, na mrozie i deszczu, spały w ciepłych ubraniach, zawijając się w derki i koce, na pierzynach i kożuchach rozkładanych na ziemi, na gałęziach. Latem chowano się w stogach. Zimno i wilgoć powodowały choroby, zwłaszcza u dzieci. Rano powracano do prac gospodarskich. Nie uchodziło to uwagi Ukraińców i wiele mordów następowało, gdy Polacy zjawiali się w swych sadybach.

O takiej sytuacji wspomina Janka „Wołynianka” z kolonii Głęboczek na Wołyniu: „Był lipcowy poranek. Niektórzy z ukrywających się w lesie, z powodu przeciągającego się deszczu tej nocy wrócili do domu. Byli to przeważnie ci, którzy mieli małe dzieci. […] Wczesnym rankiem, wśród złowróżbnej ciszy, nagle rozległ się przeraźliwy ludzki krzyk… rodzice jak stali, tak wybiegli z domu… dom stojący opodal już płonął… od jego strony biegło dwu banderowców… jeden z nich miał karabin, ale nie strzelał. Ojciec trzymał mnie na ręce, a drugą ręką trzymał się z moją matką, która była w dziewiątym miesiącu ciąży. […] Rodzice zaczęli biec w stronę rosnącego za domem zboża. Wtedy banderowiec zaczął strzelać. Na szczęście niecelnie”.

Przemyślni gospodarze budowali podziemne schrony na terenie gospodarstwa, w ogrodzie lub w polu, do których były zamaskowane wejścia, a niekiedy nawet podziemny korytarz. W tych kryjówkach spędzano noce, które uważano za typowy czas napadów i do nich też uciekano w ich trakcie. Wszystkie te sposoby przetrwania „na swoim” w nadziei na „uspokojenie sytuacji” albo kończyły się zamordowaniem wszystkich lub części ukrywających się, albo ucieczką, gdy okazywało się, że kryjówka nie daje pewności przeżycia.

Punkty oporu

Skuteczniejszym działaniem chroniącym życie i dającym szansę na przetrwanie na miejscu do końca wojny, który miał przynieść bezpieczeństwo i spokój, było organizowanie samoobrony. Wiązało się z tym wiele problemów. Pod obiema okupacjami – najpierw sowiecką, potem niemiecką – posiadanie broni i organizowanie się było karane. Jednakże Niemcy po swojej klęsce pod Stalingradem, szarpani przez dywersję sowiecką, nie byli już zdolni do absolutnego sterroryzowania ludności wschodnich terenów okupowanych.

Polacy, nie bacząc na ewentualne reakcje władz niemieckich, podejmowali ryzyko tworzenia placówek samoobrony. Reakcje Niemców na samoobronę zaś były różnorakie – od tolerowania do pacyfikacji – w zależności od indywidualnego stopnia wrogości wobec Polaków lokalnych administratorów i wojskowych dowódców załóg niemieckich.

Kolejnym problemem był brak broni i amunicji, toteż w niektórych miejscowościach na Wołyniu wartownicy dla odstraszenia bojówkarzy UPA paradowali z atrapami karabinów wykonanymi przez stolarzy. Większość samoobron uległa samolikwidacji, gdy stwierdzano przewagę UPA i współdziałającego z nią chłopstwa ukraińskiego, część została przez UPA rozbita. Na Wołyniu przetrwało do wkroczenia wojsk sowieckich w 1944 r. kilkanaście punktów samoobrony ze stu dwudziestu kilku, natomiast w Małopolsce Wschodniej „uchowało się” znacznie więcej takich placówek z podobnej liczby samoobron. Dobrze zorganizowane i silne samoobrony przyciągały ludność polską z okolicy. Przybywali tam Polacy w obawie przed ukraińską siekierą i kosą oraz niedobitki z atakowanych osiedli polskich. Bardzo wiele ocalałych z pogromów uchodźców przybywało do placówek samoobrony bez niczego, nawet półnadzy wyrwani ze snu ciosami oprawców i pożogą ich domostw. Byli też wśród nich ranni. Solidarność stałych mieszkańców placówek samoobrony wobec tych nieszczęśników była na ogół imponująca, mimo i tak ciężkich warunków okupacyjnych bez dodatkowych obciążeń przybyszami.

Kolonia Przebraże

Największą samoobroną, najsprawniej funkcjonującą, wręcz wyjątkową, dającą schronienie łącznie ok. 10 tysiącom ludzi, było Przebraże – polska kolonia w powiecie łuckim na Wołyniu. Żaden inny punkt samoobrony jej nie dorównał. Nazywano ją bazą samoobrony, ponieważ swym zasięgiem objęła kilka sąsiednich polskich kolonii, w których również zorganizowały się grupki obrońców. Baza była otoczona rowami z zasiekami i stanowiskami strzeleckimi, strzeżona nieustannie przez cztery kompanie obrońców na dwudziestokilometrowym obwodzie obozu.

Od późnej wiosny 1943 r. wciąż do Przebraża przybywali uchodźcy, najwięcej po okrężnym pochodzie UPA na Przebraże z 4 na 5 lipca 1943 r. niszczącym po drodze wszystkie polskie kolonie. Po maksymalnym zapełnieniu wszystkich budynków tysiące ludzi, w tym dzieci, całe lato koczowały w szałasach, zmagając się z prymitywnymi pod każdym względem warunkami życia. Przed zbliżającymi się chłodami postawiono drewniane baraki, pobudowano ziemianki, gdzie ludzie tłoczyli się, cierpliwie oczekując na kres mordęgi i licząc na powrót w przyszłości na swoje gospodarstwa, ich odbudowanie i normalne życie.

Nie lada wyzwaniem dla kierownictwa samoobrony Przebraża było zapewnienie wyżywienia tak wielkiej rzeszy ludzi tam zgromadzonych, pozbawionych samozaopatrzenia ze swoich gospodarstw. Głównym sposobem zdobywania żywności były wyprawy z uzbrojoną obstawą członków samoobrony na pola uchodźców, ale też na pola ukraińskie, do czego doprowadziła UPA, uniemożliwiając Polakom uprawy i zbiory. W tak ciężkich okolicznościach samoobrona, oprócz stałej gotowości bojowej i staczania walk i potyczek z UPA, organizacji zaopatrzenia, musiała także panować nad nastrojami ludności, porządkiem w obozie, problemami sanitarnymi, zwalczyć epidemię tyfusu.

Przebraże wytrzymało kilka ataków UPA, urządziło też kilka akcji prewencyjno-odwetowych na wsie ukraińskie zagrażające jego istnieniu. Doskonała organizacja obrony i obozu, waleczność i determinacja ocaliły życie tysięcy Polaków. Nawet ukraińskie donosy do Niemców na Przebraże nie doprowadziły do likwidacji tej warowni, w przeciwieństwie do innych podobnych ośrodków samoobrony.

Typowym przykładem zlikwidowania rękami niemieckimi polskiej samoobrony, której UPA nie dawała rady, był Hanaczów w województwie tarnopolskim, nękany przez wiele miesięcy przez UPA i w końcu spacyfikowany przez Niemców „zarzuconych” ukraińskimi donosami.

Bezbronni

Oprócz samoobron od połowy 1943 r. na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej zawiązywały się oddziały partyzanckie, również chroniące ludność polską przed UPA. Na Wołyniu oddziały te osłaniały niektóre placówki samoobrony, w krytycznych momentach ratowały je przed rozbiciem przez UPA. Nigdzie jednak Polacy nie byli w stanie stworzyć sił równoważących liczebnie i zdolnością bojową OUN-UPA, tak więc istniały ogromne obszary polskiej bezbronności przed barbarzyństwem i bezwzględnością banderowców.

Z takich terenów ratunkiem dla Polaków była ucieczka jak najdalej od groźnego ukraińskiego sąsiedztwa. Jedni uciekali, zanim zostali zaatakowani, inni jako niedobitki z napadu. Kierowano się do miast, stosunkowo bezpiecznych dzięki stacjonowaniu Niemców, których obecność hamowała UPA. Dla większości uchodźców miasta były etapem dalszej wędrówki, Niemcy gromadzili bowiem uchodźców w obozach przejściowych i wysyłali koleją na przymusowe roboty do III Rzeszy. W miastach pozostawali tylko ci, którym udało się znaleźć lokum i zajęcie chroniące przed wywozem na roboty. Wśród uchodźców były sieroty, nie wszystkie znajdowały opiekunów, jak np. jak 10-letnia Leokadia Nowakowicz z wołyńskiej kolonii Aleksandrówka, która straciwszy rodzinę, ranna po pobycie w szpitalu, jakiś czas żyła na targowisku we Włodzimierzu Wołyńskim, śpiąc na stole do rozkładania towaru i żebrząc o jakiekolwiek jedzenie.

Uchodźcy w miastach borykali się z głodem, a stali mieszkańcy nie mieli czym się z nimi dzielić. Aby przeżyć, trzeba było robić wypady na wieś, na swoje lub cudze gospodarstwa, w poszukiwaniu jakiejkolwiek żywności. Zdarzały się też zorganizowane przez Niemców chronione zbrojnie ekspedycje żniwne i na wykopki – z udziałem uchodźców, którzy w zamian za pracę otrzymywali niewielkie ilości płodów rolnych. W tych żywnościowych wyprawach wielu Polaków straciło życie z rąk bojówek ukraińskich.

Exodus Polaków

Z osiedli przylegających do przedwojennej granicy z sowiecką Ukrainą Polacy uciekali na jej teren, bliski opuszczonej ojcowiźnie, a mający opinię wolnego od nacjonalizmu. Tamtejsi Ukraińcy nie okazywali wrogości wobec polskich przybyszy, nawet im pomagali, ale od czasu do czasu zagony UPA zapuszczały się tam w pogoni za Polakami, uciekano więc jeszcze dalej na wschód, wszędzie pozostając w nędzy i tymczasowości.

Z kolei z północnej części Wołynia, głównie powiatu sarneńskiego, część uchodźców kierowała się na północ do województwa poleskiego. Tam względne bezpieczeństwo, mimo penetracji przez bojówki UPA, zapewniały bazy zgrupowań sowieckiej partyzantki, w pobliżu których zakładano obozy z ziemiankami i barakami. Tam w jeszcze gorszych warunkach niż w Przebrażu, w bagiennym otoczeniu, bytowały głównie kobiety z dziećmi, mężczyźni bowiem od razu byli zabierani do sowieckich oddziałów, co umożliwiało im choć częściowo opiekę nad obozami.

Niezwykłym przypadkiem była wspólna wędrówka taborami pięciu polskich osiedli ze zwierzętami gospodarskimi z północy powiatu sarneńskiego (Lado, Tatynne, Perestaniec, Omelno, Jaźwinki) po bezpieczniejszym Polesiu. Przemieszczano się w okolice, gdzie stacjonowały sowieckie oddziały partyzanckie, ale te wciąż zmieniały miejsca pobytu, co zmuszało do dalszej wędrówki. Trwała ona po poleskich lasach i bagnach 6 miesięcy, podczas których obozowano w szałasach nawet zimą. Powrót „na swoje” nastąpił w styczniu 1944 r., po wyparciu Niemców przez Sowietów z północy Wołynia, miał to być koniec gehenny. Jednak po pewnym czasie, nękani nadal napadami banderowców, mieszkańcy wędrujących kolonii musieli przenieść się do miasta i wkrótce w 1945 r. zostali ekspatriowani do Polski.

Nieustanne zagrożenie życia doprowadzało część Polaków do takiego stanu psychicznego, że mimo przywiązania do ziemi i lęku przed niemożnością utrzymania się bez gospodarstwa oraz wywózką do przymusowych robót decydowali się na własną rękę opuścić zagrożone tereny, byle dalej od banderowskich pogromów.

Z południa Wołynia uciekano do województw tarnopolskiego i lwowskiego (należących do Generalnego Gubernatorstwa), a z zachodnich powiatów wołyńskich na Lubelszczyznę, sądząc, że tam będzie bezpiecznie, co wkrótce okazało się złudne, bo akcje ludobójcze weszły również na te tereny. Wołyń był oddzielony od reszty kraju granicą pilnowaną przez Niemców i ukraińskich „pograniczników”. Przekroczenie jej pieszo i wozami konnymi polegało na sprytnym ominięciu placówek kontrolnych lub przekupieniu strażników. W lipcu i sierpniu 1943 r., podczas największych fal rzezi Polaków straż nie była w stanie sprostać naporowi uchodźców, więc kapitulowała. Część Polaków wyjeżdżała koleją, choć pod okupacją niemiecką nie wolno im było jeździć pociągami, więc albo uzyskiwano od władz niemieckich zezwolenia, albo załatwiano z Polakami-kolejarzami, obsługującymi niemieckie transporty, nielegalny przewóz w zamkniętych wagonach towarowych.

Przeciwstawianie się banderowskiemu ludobójstwu, uparte wysiłki, by jakoś przeżyć i przetrwać depolonizację, by nadal żyć na ziemi zagospodarowywanej i cywilizowanej przez wieki, zakończyły się wymuszoną przez Sowietów ekspatriacją w latach 1944-1946, przyspieszaną przez bandyckie napady.

źródło: Nasz Dziennik

Kontynuujemy prezentację Martyrologium leśników polskich na Kresach Wschodnich i Rzeszowszczyźnie w latach 1939 – 1949.

martyrologium_11martyrologium_12martyrologium_13martyrologium_14 martyrologium_15martyrologium_16martyrologium_17martyrologium_18martyrologium_19martyrologium_20Sporządził: Edward ORŁOWSKI (Nadleśnictwo Komańcza)

11 lipca 1943 roku – krwawa niedziela na Wołyniu. Martyrologium leśników polskich na ziemiach wschodnich Rzeczpospolitej.

11 lipca 1943 roku – krwawa niedziela na Wołyniu, ludobójstwo przygotowane szczegółowo.

Hasłem „Wyrżnąć lachów aż do 7 pokolenia”  posługiwali się nacjonaliści ukraińscy mordujący Polaków podczas rzezi wołyńskiej. Druga część tego hasła brzmiała: „… nie wyłączając tych, którzy nie mówią już po polsku”.

11 lipca, od samego rana, wspierana ukraińskimi chłopami z Samoobronni Kuszczowi Widdiły UPA zaatakowało polskie miejscowości w powiatach włodzimierskim i horochowskim.

Jednym z pierwszych miast jakie dotknął napad UPA był Dominopol. Tam zahon „Sicz” Antoniuka zamordował około 220 Polaków.

O godzinie 2:30 bandyci ukraińscy napadają Gurów gdzie mordują 200 Polaków. Po zaledwie pół godziny ten sam oddział UPA podąża do Wygranki gdzie śmierć poniosło kolejnych 150 Polaków.

W Chrynowie zamordowano 150 osób, w Krymnie 40, w Porycku 200 a w Zabłoćcach 76 – wszystkie te ofiary zostały zabite w kościołach, podczas Mszy świętych.

UPA akcję dokładnie opracowało. W powiecie włodzimierskim na kilka dni przed krwawą niedzielą UPA koncentrowało siły i przeprowadzało spotkania z okolicznymi ukraińskimi mieszkańcami przekonując ich o konieczności mordowania Polaków. Siły podzielono także na wyspecjalizowane pododdziały – jedne otaczały wieś, inne zajmowały miejscowość i gromadziły ofiary w jednym miejscu dokonując masakry.

UPA torturowało Polaków. Zabijano ich kulami, siekierami, widłami, kosami czy młotkami. Miast nie palono od razu, lecz dopiero po kilku dniach by móc „dobić” tych, których nie udało się schwytać za pierwszym razem, a którzy wrócili do swoich domostw.

Ataki kontynuowano w dniach następnych, aż do 16 lipca 1943 roku. Zamordowano wtedy siedemnaście tysięcy Polaków.

W czasie mordów na Kresach Wschodnich Rzeczpospolitej zginęło mnóstwo leśników. W czasie II wojny światowej zawód leśnika drugim, pod względem strat zawodem.  Od dziś prezentować będziemy codziennie listę leśników zamordowanych na Kresach Wschodnich i rzeszowszczyźnie. Martyrologium leśników_1 Martyrologium leśników_2Martyrologium leśników_3Martyrologium leśników_4Martyrologium leśników_5
martyrologium_6
martyrologium_7martyrologium_8martyrologium_9martyrologium_10

 Sporządził: Edward ORŁOWSKI (Nadleśnictwo Komańcza)

Atak na filary cywilizacji łacińskiej – filozofię grecką, religię chrześcijańską, prawo rzymskie

Homilia ks. bp Ignacego Deca, pasterza Kościoła świdnickiego, wygłoszona do uczestników XVI Pielgrzymki Rodziny Radia Maryja ze Stanów Zjednoczonych i Kanady do sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Doylestown, zwanego Amerykańską Częstochową

Stany Zjednoczone, 6 lipca 2014 r.

Najczcigodniejszy Ojcze Prowincjale!

Czcigodny i drogi Ojcze Tadeuszu, Dyrektorze Radia Maryja i Telewizji Trwam wraz z o. Janem i całą ekipą techniczną;

wszyscy czcigodni bracia kapłani: diecezjalni i zakonni; drogie siostry zakonne;

droga Rodzino Radia Maryja i Telewizji Trwam oraz wszyscy  pielgrzymi ze Stanów Zjednoczonych, Kanady i innych krajów świata,

drodzy radiosłuchacze i telewidzowie łączący się z nami w tej modlitwie w różnych częściach świata, zwłaszcza w naszej Ojczyźnie,

umiłowani Rodacy, bracia i siostry w Chrystusie, czciciele Matki Bożej Królowej Polski!

Wysłuchaliśmy z uwagą Słowa Bożego. Jest to pierwszy wielki dar, jaki otrzymujemy podczas każdej Mszy św. Zanim przejdziemy do Liturgii Eucharystycznej i przyjmiemy dar Komunii Świętej, pochylmy się nad tym, co mówi do nas Bóg. Gdy jesteśmy w naszym narodowym sanktuarium maryjnym na Jasnej Górze, czytana jest tam zazwyczaj Ewangelia o cudzie Pana Jezusa na weselu w Kanie Galilejskiej. Dzisiaj także tutaj – w Amerykańskiej Częstochowie, usłyszeliśmy tę maryjną Ewangelię. Rozważmy, jakie jest jej przesłanie dla współczesnego świata i Kościoła, w tym także dla nas,  Polaków w kraju i na emigracji.

W ewangelicznym opisie wesela w Kanie dadzą się wyróżnić trzy główne wątki: dialog Maryi z Jezusem o braku wina, dialog Maryi ze sługami oraz dialog Jezusa ze sługami.

Bolączki dzisiejszego świata, które widzi Maryja

„A kiedy zabrakło wina, Matka Jezusa rzekła do Niego”  (J 2,3). Maryja odkrywa prawdę o sytuacji, w której są nowożeńcy. Dostrzega brak czegoś, co powinno być. Przedstawia potrzebę Jezusowi: „Nie mają wina”. Z pewnością Jezus wiedział o tym braku, jednakże nie chciał działać sam, ale w dzieło przyjścia nowożeńcom z pomocą włączył Maryję. Chciał, by między ludźmi a Nim zawsze była Ona – Matka, którą nam wszystkim podarował. Tak zaczęło się w Kanie i tak trwa to do dzisiaj i tak będzie do końca świata. Maryja jest z nami, przygląda się nam. Maryja pielgrzymuje przez wieki z Kościołem jako Jego Matka. Pierwsza zauważa braki i staje w naszych sprawach przed swoim Synem. Chrześcijanie wszystkich wieków byli o tym przekonani.

W takie wstawiennictwo Maryi bardzo mocno wierzył św. Jan Paweł II. Podczas drugiej pielgrzymki do Ojczyzny, dnia 19 czerwca 1983 roku, modlił się do Maryi Jasnogórskiej: „O Maryjo, któraś wiedziała w Kanie Galilejskiej, że wina nie mają (por. J 2,3). O Maryjo! Przecież Ty wiesz o wszystkim, co nas boli. Ty znasz nasze cierpienia, nasze przewinienia i nasze dążenia. Ty wiesz, co nurtuje serce narodu oddanego Tobie na tysiąclecie w »macierzyńską niewolę miłości…«. Powiedz Synowi!  Powiedz Synowi o naszym trudnym »dziś«”.

Maryja wie dobrze, co nas boli, zna nasze braki i zagrożenia. Interesuje się nami. Po prostu jako Matka kocha nas. Że tak jest, świadczą o tym Jej słowa wypowiedziane podczas objawień w Lourdes, w Fatimie, w La Salette i w innych miejscach, gdzie się ukazywała ludziom. Z tych przesłań Maryi wiemy, jak bardzo martwi się o współczesny świat, który podjął w czasach nowożytnych walkę z Bogiem i Kościołem. W takim wyjątkowym miejscu, jak to, w którym jesteśmy, przypomnijmy sobie, jak ta walka wyglądała, jak dzisiaj przebiega i do czego prowadzi. Nazwijmy po imieniu to trudne dziś, owe braki, które nam dzisiaj doskwierają.

Niedawno jeden z polskich historyków filozofii i kultury zestawił i zinterpretował cztery wymowne daty z epoki nowożytnej z ostatnich 500 lat. Wyszczególnił poszczególne lata: 1517, 1717, 1917 i 2017 – dwa odstępy czasowe po dwieście lat i ostatni odstęp – 100 lat. Rok 1517 był rokiem wybuchu reformacji – drugiego wielkiego rozłamu chrześcijaństwa i narodzin protestantyzmu. Protestantyzm odrzucił Boga tradycji i Kościoła w imię Boga Biblii. Uznał Pismo Święte za jedyne źródło wiary. Odrzucił sakramenty i Tradycję Kościoła.

Dwieście lat później, w roku 1717, powstała pierwsza loża masońska w Londynie i zapowiedź narodzin filozofii oświecenia, w której odrzucono Boga objawiającego się w Biblii na rzecz Boga rozumu, Wielkiego Architekta. Wiek ten stworzył podłoże do rewolucji francuskiej i rozpoczęcia ostrej walki z religią objawioną i Kościołem. Trzecim etapem w tej układance był rok 1917 (200 lat później), czyli rok objawień Matki Bożej Fatimskiej, ale także rok wybuchu rewolucji bolszewickiej w Rosji, kiedy to odrzucono Boga jako takiego w imię rzekomo wyzwolonego człowieka. Na tronie Pana Boga posadzono człowieka. Fala bezbożnego bolszewizmu miała ogarnąć całą Europę. Została ona częściowo zahamowana w roku 1920 pod Warszawą, ale idee rewolucyjne i hasła antyreligijne rozszerzyły się na cały kontynent europejski, a także na część ówczesnej Ameryki. W roku 1917 w Portugalii zaczęły się na dobre prześladowania duchowieństwa, napady na kościoły i szykanowanie wiernych. We Włoszech masoneria od lutego 1917 r. organizowała antykościelne i antypapieskie manifestacje, zapowiadające bliskie już panowanie Lucyfera na Watykanie. Kilka lat później zaczęły się krwawe prześladowania Kościoła w ogarniętej wojną domową Hiszpanii, a także w dalekim od Europy Meksyku.

Dzięki znakomitemu filmowi „Cristiada” mogliśmy ostatnio  dowiedzieć się, jaką cenę trzeba było nieraz zapłacić za wiarę. Przypomnijmy, że najmłodszy uczestnik Cristiady, dziś bł. José Luis Sánchez, w chwili śmierci miał zaledwie 14 lat. Zanim został dobity strzałem w głowę, oprawcy przygotowali dla niego prawdziwą drogę krzyżową. Zdarli mu skórę ze stóp i tak okaleczonego pędzili w kajdanach przez miasto do wykopanego dla niego grobu. Przed śmiercią chłopiec zawołał: „Niech żyje Chrystus Król”. Ten film jest ostrzeżeniem przed demokracją wyzutą z szacunku dla religii i ewangelicznych wartości, o której mówił św. Jan Paweł II, że taka demokracja przeradza się w „jawny lub zakamuflowany totalitaryzm”. Wiek XX wyraziście potwierdził historyczną prawidłowość, że wrogowie i niszczyciele Boga i religii stają się z czasem wrogami i niszczycielami człowieka. Bowiem najczęściej zaczynali oni od walki z Bogiem i religią, a kończyli na walce z człowiekiem.

Drodzy bracia i siostry, historia w naszych czasach nabrała przyspieszenia i może się okazać, że na kolejny etap nie trzeba będzie czekać kolejnych dwieście lat. Oto dzisiaj – patrząc na to, co dzieje się – możemy zauważyć, że po odrzuceniu Boga tradycji w imię Boga Biblii w XVI wieku, Boga Biblii w imię Boga rozumu w XVIII wieku i wreszcie po odrzuceniu Boga jako takiego w imię człowieka w XX wieku, zbliżający się rok 2017 przynosi nam próbę odrzucenia człowieka – samej jego natury – obiektywnych wartości (prawdy, dobra, piękna) w imię fałszywie pojętej wolności, tolerancji, demokracji.

Moi drodzy, gdy runął mur berliński i rozpadł się blok sowiecki, gdy wojska radzieckie opuściły Polskę, wydawało się nam, że upiory bezbożne i antykościelne już nie powrócą, że nie wróci już komunistyczne zakłamanie, że przestanie obowiązywać poprawność polityczna, że nie odżyją bezbożne ideologie i utopie.

Jednakże obserwacja bieżących wydarzeń wskazuje, że tak się nie stało. Walka z dobrem i prawdą nie ustała. Szatan nie wyjechał na urlop. Wcielił się w nowych ludzi, którzy pod pozorem wzniosłych haseł chcą budować nowy świat, nowy porządek bez Boga, którzy obrali sobie za cel zdechrystianizować Europę – kontynent, z którego pochodzimy. Dzisiaj już widać gołym okiem, że w świecie ma miejsce zaplanowana i zorganizowana akcja zmierzająca do zniszczenia naszej cywilizacji chrześcijańskiej – zwłaszcza łacińskiej, a poniekąd i całej kultury euroatlantyckiej. Widzimy, jak są ostro atakowane trzy główne filary tej cywilizacji i kultury, którymi są: filozofia grecka, religia judeochrześcijańska i rzymskie prawo.

Moi drodzy, od czasu oświecenia i pozytywizmu ośmiesza się i atakuje filozofię klasyczną, która narodziła się w starożytnej Grecji. Wiemy, że z tej filozofii wywiodła się nauka europejska, że była ona fundamentem uniwersytetów średniowiecznych. Naczelną wartością w tej filozofii i ufundowanej na niej nauce była prawda i moralnie silny człowiek – przyjaciel Boga i ludzi. W XIX wieku zmieniono paradygmat filozofii i nauki. Nowa filozofia pozytywistyczna, a potem fenomenologiczna i egzystencjalistyczna przestała wyjaśniać rzeczywistość i odkrywać świat transcendentny, a skupiła się głównie  na opisywaniu świata, na ujmowaniu związków między zjawiskami, nie wychodząc poza to, co doświadczalne, ponad to, co daje się  zmierzyć i zważyć.

Z pola minimalistycznej filozofii zniknął Bóg. W Europie XX wieku pojawiła się nowa filozofia postmodernistyczna i wszelkiej maści dzisiejsze liberalizmy odeszły od obiektywnych kategorii prawdy, dobra, piękna. Owe kierunki przekształcają się często w ideologie i utopie. Typowym przykładem tego jest dzisiaj lansowana w krajach Unii Europejskiej ideologia gender. Zmierza ona do zniszczenia rodziny przez podstępne hasła równości i tolerancji, przez wmawnianie nam, że płeć nie jest sprawą natury, a kultury.

Nie udało się zniszczyć rodziny przez aborcję i antykoncepcję. Podejmuje się przeto próbę zniszczenia tradycyjnej rodziny przez legalizację związków partnerskich, przez seksualizację dzieci i młodzieży. Marksistowską walkę klas zamieniono na walkę płci. To, co dotąd było uważane za dewiację i patologię, usiłuje się uznawać za obowiązującą normę. Zdrowa rodzina, jak wiemy, zawsze była ostoją narodów – gdy upadała rodzina, upadały cywilizacje. W dyskusjach medialnych panuje wielki chaos. Nie przestrzega się zasad klasycznego, logicznego myślenia. Odchodzi się od zdrowego rozsądku. Odrzuca się argumenty racjonalne i zamienia się je często na inwektywy, epitety w rodzaju ksenofobia, homofobia, fundamentalizm, fanatyzm religijny.

Z nauki, kultury, polityki i gospodarki eliminuje się etykę, głos sumienia. Widzieliśmy to ostatnio w brutalnej napaści na lekarzy, którzy w ostatnim czasie podpisali Deklarację Wiary i opowiedzieli się za respektowaniem w posłudze lekarskiej klauzuli sumienia. Kazus prof. Bogdana Chazana każe nam wyrazić sprzeciw, by nie karano nikogo za dobro i nie nagradzano nikogo za zło. Powiedzmy jasno, że niektóre działania i zachowania pewnych osób publicznych niegodne są kraju, z którego pochodzi św. Jan Paweł II.

Drugim filarem naszej cywilizacji chrześcijańskiej, który jest dziś niszczony, jest religia chrześcijańska, zwłaszcza katolicka. Oszczędza się judaizm, islam, ale nie przepuszcza się Kościołowi katolickiemu. Nasza religia stała się dziś przedmiotem przeróżnych ataków, wyszydzania, kpin, a nawet bluźnierstw. Jednym z ostatnich przykładów takiej postawy w naszym kraju jest bezpardonowe forsowanie bluźnierczego spektaklu „Golgota Picnic”. Tak wiele protestów przeciwko temu bluźnierstwu napawa nas jednak nadzieją, że nasz Naród potrafi się bronić przed złem. Ksiądz profesor Waldemar Chrostowski dał do tego następujący komentarz w „Naszym Dzienniku”: „Nie ulega wątpliwości, że mamy do czynienia z długo przygotowywaną i sowicie opłaconą akcją skierowaną przeciwko Kościołowi i wierze katolickiej… Teatr, zamiast bawić i uczyć – stał się areną wyzywającej światopoglądowej konfrontacji” („Nasz Dziennik” nr 148 z 28-29 czerwca 2014 r., s. 2).

Trzecim filarem naszej cywilizacji łacińskiej, który dzisiaj się podważa i podcina, jest dziedzina prawa. W dziedzinie tej podważa się istnienie prawa naturalnego, a lansuje się tzw. pozytywizm prawny, w którym podtrzymuje się tezę o prymacie prawa stanowionego przed prawem Bożym: naturalnym i objawionym. Odrywa się moralność od prawa. Lansuje się tezę, że prawda jest do ustalenia przez głosowanie, a my przecież wiemy, że prawda jest dana przez Boga. Człowiek nie jest kreatorem prawdy, ale jej lektorem.

My wiemy dobrze z niedawnych lat, że w imię prawa stanowionego przez niektórych przywódców czy niektóre rządy, nawet demokratycznie wybrane, poniżano i niszczono ludzi. Papież Benedykt XVI przypomniał niemieckim parlamentarzystom, gdy ich odwiedzał w Berlinie, cytując św. Augustyna, że wszelka władza, która nie respektuje prawa Bożego, staje się bandą złoczyńców.

Drodzy bracia i siostry, są trzy sektory społeczne, w których i poprzez które ma miejsce owa walka z cywilizacją chrześcijańską: media, placówki oświatowe na czele z uniwersytetami oraz gremia stanowiące prawo. Większość mediów publicznych w naszym kraju jest wprzągniętych do walki z Kościołem. Prawda i dobro przegrywają tam z finansjerą. Gdy pieniądze są na stole, prawda milczy.

Dlatego tak bardzo cenimy Telewizję Trwam i Radio Maryja. Są to media niezależne od wszelkich grup nacisku, aprobują prawdę, dobro i inne wartości ewangeliczne. Dzięki nim otrzymujecie tutaj, w swojej drugiej Ojczyźnie, nie tylko informacje z życia Kościoła, ale także obiektywne spojrzenie na życie publiczne w Polsce, które często bywa zniekształcane przez mainstreamowe media. Telewizja Trwam i Radio Maryja potrzebują naszego wsparcia poprzez modliwę i ofiarę.

Drodzy bracia i siostry, Matka Boża, która jest w Niebie, ale która jest także z nami tu, na ziemi, zna lepiej niż my to, o czym mówimy, i z pewnością rozmawia o tym z Jezusem. Maryja zna dobrze także nasze osobiste i rodzinne dramaty, potrzeby i niedomagania. Wolno nam się domyślać, iż mówi do Jezusa, że potrzebna jest nam silna wiara, niezłomna nadzieja, ofiarna miłość, że potrzebni są nam ludzie kształtowani na Ewangelii.

Nie wstydźmy się prosić Maryi w naszych trudnych sprawach osobistych, rodzinnych, narodowych. Ona potrafi je przedłożyć swojemu Synowi, który jest mocen obdarzyć nas światłem i mocą Ducha Świętego. On naprawdę wszystko może. Dla Niego nie ma nic niemożliwego. Nasze zwycięstwo, jak mawiali nasi wielcy Prymasi – ks. kard. Hlond i ks. kard. Wyszyński – przychodzi przez Maryję.

Dlatego nie zapominaj o tej Matce. Kiedyś, gdy byłeś dzieckiem, gdy cię coś zabolało, gdy cię spotkała jakaś przykrość, jakieś nieszczęście, przybiegałeś do swojej mamy. Przytuliła cię, pogłaskała i co mogła, to zrobiła, by ci pomóc, byś przestał płakać. Dzisiaj jest może już schorowana, nie może cię już pocieszyć i wesprzeć i może sama zdana jest na twoją opiekę. Może jednak modli się za ciebie, cierpi, o czym ci nie mówi. A jeśli jest już w wieczności, to także pamięta o tobie! Prawdziwa miłość sięga poza grób. Jakkolwiek jest z twoją mamą ziemską, ważne jest to, abyś pamiętał, że jest wspólna Matka dla tych, którzy wierzą w Jezusa i są ochrzczeni w Duchu Świętym. Jest to Matka Kościoła, która nigdy się nie starzeje i nigdy nie umiera. Co cię z Nią łączy? Może zapomniałeś, że jesteś w Kościele, który jest twoim domem, w którym jest Matka, która jest także twoją Matką – Matką kochającą, zatroskaną o ciebie? Jezusowe słowa z krzyża „Oto Matka twoja” (J 19,27 ) są po wsze czasy aktualne i odnoszą się także do ciebie, do wszystkich nas!

Drodzy bracia i siostry, przypomnijmy jeszcze to, co Maryja powiedziała w Kanie do sług, gdy zgłosiła Jezusowi potrzebę nowożeńców, brak wina.

Jezus Chrystus chce nam dać na nowo Ducha Świętego, by nas uzdrowić

„Wtedy Matka Jego powiedziała do sług: »Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie«” (J 2,5). Zauważmy, że są to ostatnie słowa Maryi, jakie mamy zanotowane w Ewangeliach. Trzeba je więc traktować jak testament Maryi wobec nas: „Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie”. Zwróćmy uwagę na to słowo „wszystko”. Jezusa warto i trzeba słuchać we wszystkim, nie tylko w tym, co łatwe, co nam się podoba, co jest nam na rękę, ale wszystkie Jego wskazania trzeba brać sobie do serca, do nich się stosować i je wypełniać. Ubolewamy, że mamy dzisiaj takich katolików, którzy wybierają z nauki Jezusa to, co jest dla nich wygodne, a wskazania i wymogi trudne przemilczają albo wprost odrzucają.

Umiłowani w Panu, gdy w czasie wspomnianej już drugiej pielgrzymki do Ojczyzny św. Jan Paweł przypomniał te słowa Maryi: „Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie”,  modlił się do Niej przed Obrazem Jasnogórskim: „Wypowiedz te słowa i do nas! Wypowiadaj je wciąż! Wypowiadaj je niestrudzenie! O Matko Chrystusa, który jest Panem przyszłego wieku… Ty spraw, abyśmy w tym naszym trudnym »dziś« Twojego Syna słuchali! Żebyśmy Go słuchali dzień po dniu. I uczynek po uczynku. Żebyśmy Go słuchali także wówczas, gdy wypowiada rzeczy trudne i wymagające! Do kogóż pójdziemy? On ma słowa życia wiecznego” (por J 6,68) (Częstochowa, 19 czerwca 1983).

Drodzy bracia i siostry, czy naprawdę słuchamy Jezusa? Czy słuchasz Jezusa i czynisz to, co mówi? To nie tylko Maryja zalecała słuchać Jezusa, mówiąc: „Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie”. To także sam Ojciec niebieski na Górze Przemienienia oznajmił: „To jest mój Syn umiłowany, Jego słuchajcie” (Mk 9,7). Jeszcze nikt z ludzi nie żałował, że był posłuszny Jezusowi. Pomyśl, czy czynisz wszystko, co poleca Jezus. Czy modlisz się, aby Jezus był słuchany przez dzisiejszych ludzi, aby świat nie odwracał się od swojego Zbawiciela? Nawet wielki niemiecki filozof Martin Heidegger, patrząc na okropności świata XX wieku, wypowiedział zdanie, że tylko Bóg może nas uratować.

„Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie”. Powtórzmy jeszcze raz: Jezusa trzeba słuchać we wszystkim. Popatrz, jak wygląda świat, gdzie się nie słucha Jezusa. W takim świecie interes własny czy interes swojej partii jest ważniejszy niż dobro wspólne społeczności, narodu. W takim świecie szerzy się egoizm, korupcja, pazerność na władzę i pieniądz; gra się tu propagandą i kłamstwem. W takim świecie burzy się porządek ustanowiony przez Stwórcę, rozbija się rodzinę, zabiera się jej dzieci i często się je deprawuje. W takim świecie nie broni się tego, co służy człowiekowi, jego rozwojowi, jego pomyślności duchowej i materialnej. W takim świecie, gdzie ludzie odwracają się od Boga, odwracają się także od człowieka. W takim świecie nie kocha się ojczyzny, swojej tradycji i kultury. W takim świecie za hasłami: wolność, tolerancja, postęp, nowoczesność, kryje się chaos społeczny, permisywizm i relatywizm moralny, co powoduje, że obiecywany raj okazuje się wierutnym kłamstwem i czystą utopią.

Przesłanie Jezusa dla nas 

„Jezus rzekł do sług: »Napełnijcie stągwie wodą«. Potem powiedział do nich: »Zaczerpnijcie teraz i zanieście staroście weselnemu« (J 2,7-8). Udzielając nam pomocy, Jezus zaprasza nas do współpracy. Każe nam coś wykonać, spełnić jakiś warunek – ”Napełnijcie stągwie wodą„. I wysyła nas z tym, co w swoich dłoniach przemienił, wysyła nas ze swoim darem do innych ludzi: ”Zaczerpnijcie teraz i zanieście staroście weselnemu„. Jezus posyła nas do ludzi z tym, co nam daje, z tym, co od Niego otrzymujemy. To, co mamy od Niego, nie jest tylko dla nas. To jest do podzielenia się z drugimi. ”Zaczerpnijcie i zanieście„. Zanoście moje słowo do ludzi, Nieście moją miłość, moją nadzieję, moją radość do tych, za których też umarłem, których też przez was chcę mieć w mojej owczarni. Niech zechcą skosztować i się duchowo ubogacić.

”Napełnijcie stągwie wodą„. Co znaczą te słowa? Chodzi o to, abyś spełniał solidnie swoje obowiązki, wykonywał solidnie swoją pracę – nie byle jak. Przypomnij sobie, w Kanie słudzy wypełnili stągwie aż po brzegi, a więc nie byle jak, ale w sposób najlepszy. Gdy polecenie Chrystusa wykonujemy dokładnie i wielkodusznie, wtedy On nam błogosławi, uświęca nasze działanie i owoce naszej pracy. Swoimi Bożymi dłońmi błogosławi i przemienia wszystko, co jest wodą naszego życia, w to, co lepsze, w wyborne wino owoców naszego wysiłku, nadaje naszemu dziełu nową jakość. I to właśnie, co przez nas wykonane i przez Niego pobłogosławione, każe nam nieść innym, którym jest to potrzebne. ”Zaczerpnijcie i zanieście„. Jeśli umiemy się dzielić tym, co otrzymujemy od Boga, i tym, co zdziałamy przy Jego pomocy, to faktycznie żyjemy wtedy rzeczywiście nie dla siebie, ale dla drugich, tworzymy na ziemi przedsionek Nieba.

Opis wesela w Kanie kończy się zdaniem: ”Taki to początek znaków  uczynił Jezus w Kanie Galilejskiej. Objawił swoją chwałę i uwierzyli w Niego Jego uczniowie„ (J 2,11). To końcowe zdanie jest  przypomnieniem i zarazem wezwaniem, abyśmy z każdej Eucharystii rozchodzili się do naszych domów z odnowioną wiarą w Jezusa, z przekonaniem, że jest On dla nas w życiu najważniejszy, że jest Drogą, Prawdą i Życiem.

Czym możemy Maryi sprawić radość? Przyrzeknijmy jej w duszy, że będziemy pielęgnować codzienną więź z Bogiem, będziemy pamiętać nie tylko o swoich potrzebach, ale także o potrzebach Kościoła i Ojczyzny. Świat na lepszy zmieniają nie tylko politycy, ale także modlący się ludzie, którzy ofiarują swoje cierpienie za innych. Czujcie się wszyscy potrzebni! Nie jesteś zwykłym człowiek. Jesteś wielki, gdy się modlisz, gdy cierpisz i wiesz, dla kogo to czynisz. Spotykajmy się bardzo chętnie w niedzielę i święta na Eucharystii. Bez Jezusa nic nie uda nam się zrobić dobrego. ”Beze mnie nic nie możecie uczynić„.

Święty Paweł powie: ”Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia„. Na każdej Eucharstii jest nam dawana światłość Ducha Świętego, byśmy mogli wszystkie nasze krzyże unieść. Trzymajmy się zatem Eucharystii, to jest nasze źródło. Czujmy się uczniami Chrystusa oraz córkami i synami naszej Ojczyzny-Matki, której na imię Polska. Zachowajmy miłość do naszego ojczystego domu.

Drodzy bracia i siostry, kochani Rodacy, w zakończeniu naszego rozważania zwróćmy się do Jasnogórskiej Matki, którą tu czcicie na amerykańskiej ziemi, w nowej ojczyźnie waszego powołania. Maryjo, oddajemy Ci ludzkość, wszystkie ludy i narody. Oddajemy Ci Europę i wszystkie kontynenty. Oddajemy Ci naszą Ojczyznę. Oddajemy Ci Amerykę, Kanadę i inne kraje świata, gdzie żyją Polacy. Matko, przyjmij! Matko, nie opuszczaj! Matko, prowadź! Matko, bądź z nami w każdy czas, wspieraj i ratuj nas. Amen!

źródło: Nasz Dziennik

Sukces „Solidarności” – leśnicy (i nie tylko) zainteresowani wzorami mundurów

17 000 odwirdzin

Co się dzieje z pomysłem zmiany Konstytucji autorstwa Żelichowskiego i spółki?

Wszyscy z zapartym tchem śledzili iście ułańską szarżę posła Żelichowskiego i jego kamratów z PSL-u, PO i SLD mającą na celu obronę Lasów Państwowych przed … rządem koalicyjnym Tuska, czyli przed prywatyzacją. Ileż było lamentów, ileż pohukiwań posłów PSL z mównicy sejmowej w kierunku posłów PiS – „poprzyjcie projekt zmian Konstytucji, jeśli zależy wam na Lasach” – wykrzykiwali.   Zjadliwym i kąśliwym językiem  atakowali posłowie, którzy jeszcze niedawno, jak maszynka, przegłosowali haracz nałożony na Lasy, zarówno ci z Platformy Obywatelskiej jak i PSL-u. Nawet Żelichowski i Piechociński wysłali listy do nadleśniczych, na koszt Skarbu Państwa.
I nagle autorów zamurowało. PiS poparł wniosek o skierowanie poprawki Konstytucji do komisji nadzwyczajnej. Tego rządowi „mistrzowie” prowokacji nie spodziewali się. Jak to?. To teraz nie będzie można wychamiać się na PiS? Wszak nie o ochronę Lasów Żelichowskiemu, Piechocińskiemu i Tuskowi chodziło. To miał być młot na PiS, a tu taka wtopa. Nie udała się akcja osłabienia siły podpisów 2,5 mln ludzi, domagających się referendum za zachowaniem narodowego charakteru polskiej ziemi i polskich lasów.
W sprawie zmiany Konstytucji w Sejmie zapadła cisza. Pani Marszałek Kopacz nie dopuszcza pod obrady żadnych uchwał poświęconych tej zmianie. Żelichowski i spólka połknęli języki, jakby nigdy nic nie zgłaszali. Cisza.
A miło być tak pięknie, tylko te pisiory niczego nie załapały. Oni naprawdę  chcą chronić polskie lasy. To dla koalicjantów nieprawdopodobne.

Oto co na ten temat piszą w Gazecie Polskiej Codziennie.

GPC

Solidarność nie odpuści orła

„Solidarność” leśników sprzeciwia się manipulowaniu ministra środowiska przy wzorach umundurowania.

Rada Krajowa Sekcji Pracowników Leśnictwa NSZZ „Solidarność” nie pozostawia suchej nitki na projekcie rozporządzenia ministra środowiska w sprawie wzorów mundurów leśnika i oznak dla osób uprawnionych do ich noszenia. W ocenie leśników, proponowane zmiany pozbawiają ich praw do munduru, który dla leśnika jest zarówno strojem służbowym, wyróżnikiem ważnej społecznej roli państwowego urzędnika, jak i symbolem zawodowej dumy. W szczególności za niedopuszczalną uważają próbę pozbawienia munduru: wyjściowego, codziennego i terenowego nakryć głowy z wizerunkiem orła. Dlatego zamiast kapelusza bez żadnych oznaczeń domagają się pozostawienia czapki tzw. maciejówki – w przypadku mundurów wyjściowych oraz czapki typu wojskowego w przypadku munduru codziennego i terenowego leśnika, a nie jak proponuje resort środowiska dżokejki bez orzełka.

Mundur musi mieć charakter

W ocenie leśników, w proponowanej formie mundury: codzienny i terenowy, które mają identyfikować leśnika bardziej przypominają uniform korporacyjny. Za bezcelowe uważają np. umieszczenie na mundurze terenowym znaków odblaskowych, co podczas wykonywania czynności o charakterze operacyjnym będzie przeszkadzać, a nie pomagać. Ponadto uważają, że fason ten jest niedostosowany do noszenia pasa z bronią.

Wątpliwości budzi też krój mundurów: codziennego i terenowego, gdzie w miejsce tradycyjnego kołnierza Ministerstwo Środowiska proponuje stójkę, która nie dość, że może być niewygodna dla użytkownika, to sprawia, że ubiór leśnika traci charakter munduru.

Nie zgadzają się także z unifikacją mundurów Straży Leśnej i Służby Leśnej m.in. poprzez zlikwidowanie oznak identyfikacyjnych.

Oburzenie leśników budzi także brak w projekcie zapisu dotyczącego oznak służbowych pracowników Lasów Państwowych w poszczególnych regionach, a także brak identyfikatorów, których powrotu stanowczo się domagają. Projektowi ministerialnemu wytykają też brak dokumentacji technicznej dotyczącej m.in. krojów, szwów itp., a także informacji z jakich tkanin mundury mają zostać wykonane, co pod znakiem zapytania stawia ich trwałość i funkcjonalność.

– Próba wyeliminowania wyróżnienia i zmarginalizowania narodowego charakteru naszej służby, a tym samym Gospodarstwa Leśnego Lasy Państwowe, nigdy nie może uzyskać akceptacji naszego związku zawodowego – czytamy w stanowisku Rady Krajowej Sekcji Pracowników Leśnictwa NSZZ „Solidarność”.

Gotowi do rozmów

Grażyna Zagrobelna, szefowa Krajowej Sekcji Pracowników Leśnictwa NSZZ „Solidarność” i wiceprzewodnicząca Krajowego Sekretariatu Zasobów Naturalnych Ochrony Środowiska i Leśnictwa NSZZ „Solidarność” w rozmowie z NaszymDziennikiem.pl powiedziała, że uwagi na temat zmian proponowanych przez resort środowiska „Solidarność” leśników skierowała do ministra Macieja Grabowskiego.

– Oczekujemy od ministra środowiska odniesienia się do naszych propozycji, odstąpienia od proponowanej wersji i przystąpienia do prac nad nowym projektem rozporządzenia, który będzie uwzględniał obiektywne racje środowiska leśników i nie będzie głuchy na głosy polskiego społeczeństwa – zauważa Grażyna Zagrobelna.

– Liczymy, że leśnicy, których łączy coś znacznie głębszego niż tylko zawód, a także osoby postronne, którym nie są obojętne polskie symbole na mundurach zgłoszą swoje uwagi. Może to mieć wpływ na zmianę stanowiska ministra środowiska – apeluje przewodnicząca Zagrobelna.

Przypomnijmy, że resort środowiska nosił się także z zamiarem usunięcia godła państwowego z nowego munduru polskiego leśnika, ale pod naciskiem środowiska leśnego i związków zawodowych, podczas spotkania z leśnikami zapewnił, że zrezygnuje z tego rozwiązania. Póki co leśnicy chcą rozmawiać, o czym świadczy ich stanowisko skierowane do ministra Grabowskiego, które ma być punktem wyjścia do negocjacji. – Jesteśmy gotowi do konsultacji, czekamy na odpowiedź z drugiej strony. Na pewno jednak nie pozwolimy zniszczyć tego, co stanowi dorobek wielu pokoleń leśników, naszą dumę i polski model leśnictwa, który może być i jest wzorem dla innych krajów – zapowiada przewodnicząca Zagrobelna.

Źródło: Mariusz Kamieniecki Nasz Dziennik

NaszDziennik.pl

Poniedziałek, ostatni dzień konsultacji ws mundurów – nie bądź obojętny.

Stanowisko str.1

Stanowisko str.2

Od Redakcji:
Zachęcamy do zgłaszania swoich uwag do Rozporządzenia ws umundurowania. Im więcej głosów sprzeciwu wobec braku orła w koronie na czapkach, tym większa szansa na otrzeźwienie decydentów. Powyżej zamieszczamy stanowisko Krajowej Sekcji Pracowników Leśnictwa NSZZ Solidarność. Może być wzorem dla każdego, który chce zgłosić uwagi. Konsultacje można znaleźć na stronie Ministerstwa Środowiska  [email protected] .

Władze Krajowej Sekcji Pracowników Leśnictwa NSZZ „Solidarność”

Prezydium KSPL

Czerwiec 76 – ostatni etap założycielski Solidarności

Czerwiec 1976

Czerwiec ‘76 to fala strajków i demonstracji ulicznych, jakie miały miejsce 25 czerwca 1976 r. Objęły one około 70–80 tys. osób w co najmniej 90 zakładach pracy na terenie 24 województw. Bezpośrednią przyczyną protestu była zapowiedziana 24 czerwca w Sejmie PRL przez premiera Piotra Jaroszewicza drastyczna podwyżka cen wielu artykułów żywnościowych (m.in. mięso i ryby – 69 proc., nabiał – 64 proc., ryż – 150 proc., cukier – 90 proc.). Do sprowokowania wybuchu społecznego niezadowolenia przyczyniły się też niesprawiedliwe rekompensaty (zarabiający poniżej 1300 zł mieli otrzymać 240 zł, zarabiający powyżej 6000 zł – 600 zł). Podwyżkę władze przedstawił jako „projekt”, choć powszechnie zdawano sobie sprawę, że decyzje zapadły, cenniki wydrukowano, a rzekome konsultacje społeczne są fikcją.

W Radomiu, Ursusie i Płocku doszło 25 czerwca 1976 r. do pochodów i demonstracji, zakończonych starciami z MO, a w Radomiu – dramatycznymi walkami ulicznymi. W Radomiu strajk rozpoczęli robotnicy Zakładów Metalowych im. gen. Waltera, którzy wyszli na ulicę, aby powiadomić o strajku inne zakłady i ruszyć pod gmach KW PZPR. Do protestu przyłączyły się załogi 25 najważniejszych zakładów miasta – ogółem około 17 tys. osób. W kulminacyjnym momencie na ulicach miasta demonstrowało około 20–25 tys. osób. Demonstranci nakłonili I sekretarza KW do przekazania do Warszawy żądania odwołania podwyżki. Po dwóch godzinach oczekiwania okazało się, że w budynku nie ma już przedstawicieli partii (zostali ewakuowani przez funkcjonariuszy MO i SB) i tłum zaczął niszczyć wyposażenie, a przed godz. 15.00 gmach podpalono. Funkcjonujący w MSW sztab operacji „Lato 76” skierował do miasta oddziały ZOMO z Warszawy, Łodzi, Kielc i Lublina oraz słuchaczy Wyższej Szkoły Oficerskiej MO w Szczytnie – wieczorem zwarte oddziały MO liczyły około 1550 funkcjonariuszy. Doszło do gwałtownych walk ulicznych. W ich początkowej fazie w tragicznym wypadku zginęli dwaj demonstranci – Jan Łabęcki i Tadeusz Ząbecki – zabici przez rozpędzoną przyczepę wypełnioną betonowymi płytami, którą spychali w kierunku zbliżających się zomowców. Oprócz gmachu KW PZPR atakowano budynek KW MO i Urzędu Wojewódzkiego. Doszło do dewastacji sklepów i kradzieży. Oddziały milicji opanowały sytuację w mieście dopiero późnym wieczorem.

W Zakładach Mechanicznych Ursus od rana strajkowało 90 proc. załogi. Robotnicy słyszeli ze strony dyrekcji tylko wezwania do powrotu do pracy. Wyszli na pobliskie tory kolejowe łączące Warszawę z Łodzią, Poznaniem i Katowicami, aby poinformować innych mieszkańców Polski o strajku. Ponad tysiąc osób siedzących na torowisku tworzyło żywą zaporę i zatrzymywało pociągi. Aby na trwałe zablokować tory, po południu demonstranci próbowali przeciąć szyny palnikiem acetylenowym, a gdy to się nie udało rozkręcili je i w powstałą wyrwę zepchnęli lokomotywę. Interwencja milicji nastąpiła około 21.30, po wieczornym przemówieniu telewizyjnym Jaroszewicza, w którym premier odwołał podwyżkę – tłum wówczas stopniał do kilkuset osób. Starcie trwało kilkanaście minut, po nim zaczęła się obława na demonstrantów.

W przypadku Płocka decydujące znaczenie miała sytuacja w mazowieckich Zakładach Rafineryjnych i Petrochemicznych. Strajk zaczął się rano na kilku wydziałach oraz wśród pracowników przedsiębiorstw pracujących na terenie zakładów. Po zakończeniu pierwszej zmiany, około 14.00, przy jednej z bram doszło do spontanicznego wiecu skupiającego kilkaset osób. Część jego uczestników ruszyła w kierunku gmachu KW PZPR. W miarę zbliżania się do centrum miasta wielkość pochodu rosła – około 17.00 tłum przed siedzibą partii liczył 2–3 tys. osób. Do zebranych przemówił I sekretarz KW Franciszek Tekliński. Część manifestantów ruszyła też w stronę innych zakładów, ale ich pracownicy nie przyłączyli się do protestu. Po ogłoszeniu komunikatu o odwołaniu podwyżki budynek KW obrzucono kamieniami, wybito kilka szyb, zaatakowano radiowóz straży pożarnej. Około 21.00 demonstrantów zaatakowały ściągnięte z Łodzi oddziały ZOMO.

Fala strajków z 25 czerwca 1976 r. była porównywalna ze strajkami z grudnia 1970 r. i stycznia-lutego 1971 r., a „przerwy w pracy” nie ograniczyły się do jednego regionu kraju i groziły szybkim rozszerzeniem. Władze, obawiając się powtórzenia scenariusza z grudnia 1970 r., jeszcze 25 czerwca wieczorem zdecydowały o wstrzymaniu podwyżki: decyzję ogłosił w wieczornym przemówieniu telewizyjnym premier Piotr Jaroszewicz, firmujący ją przed społeczeństwem.

Kierownictwo partyjno-państwowe wzięło odwet na protestujących, zwłaszcza w Radomiu i Ursusie. Zatrzymanych przewożono do komend MO i aresztów, gdzie przechodzili przez tzw. ścieżki zdrowia – szpalery milicjantów bijących ludzi pałkami. W wielu przypadkach ofiarami brutalnego pobicia były także przypadkowe osoby: jedną z nich był Jan Brożyna, prawdopodobnie śmiertelnie pobity przez patrol MO. Inną śmiertelną ofiarą czerwcowych represji był ks. Roman Kotlarz z podradomskiej parafii Pelagów, który 25 czerwca przez przypadek znalazł się wśród demonstrantów, a później w czasie mszy św. publicznie modlił się w intencji robotników. I właśnie dlatego – niezależnie od nacisków administracyjnych – był nachodzony i brutalnie bity przez funkcjonariuszy SB, co zapewne przesądziło o jego śmierci.

Do kolegiów ds. wykroczeń skierowano łącznie 353 wnioski o ukaranie zatrzymanych, w tym 214 w Radomiu, 131 w Warszawie i 8 w Płocku. Orzeczono 314 kar aresztu, w tym 250 po trzy i 50 po dwa miesiące aresztu. W Radomiu w trybie przyspieszonym postawiono przed sądem 51 osób. Na kary więzienia skazano 42 osoby, w tym 28 – na pięć miesięcy do roku, zaś wobec 14 orzeczono karę od dwóch do trzech miesięcy aresztu. W zwykłym trybie w Radomiu osądzono 188 osób. W lipcu i sierpniu 1976 r. odbyły się cztery procesy pokazowe, w których wobec oskarżonych zastosowano zasadę „odpowiedzialności zbiorowej”, a skład ławy oskarżonych „skompletowano” tak, aby nie ujawniać prawdziwego charakteru robotniczego protestu przeciw podwyżce cen, ale przedstawić go jako czyn kryminalistów i chuliganów. W procesach pokazowych 8 osób skazano na drakońskie kary od 8 do 10 lat więzienia, 11 – na kary po 5–6 lat, a pozostałych na kary od 2 do 4 lat więzienia. W procesie ursuskim 7 osób skazano na kary od 3 do 5 lat więzienia. W Płocku sądzono 34 osoby, spośród których 18 skazano na kary od 2 do 5 lat, 15 – na kary w zawieszeniu, a 1 osobę uniewinniono. Łącznie za udział w proteście 25 czerwca 1976 r. osądzono 272 osoby. Wyroki i orzeczenia zapadające na zamówienie władz politycznych po stłumieniu czerwcowego protestu były w istocie kpiną ze sprawiedliwości i praworządności, nawet w świetle ówcześnie obowiązującego prawa.

Niepowodzenie operacji wprowadzenia podwyżki cen zachwiało autorytetem całej ekipy Edwarda Gierka, zaś w szczególności pozycją premiera Piotra Jaroszewicza, firmującego podwyżkę przed społeczeństwem. Gierek wydał 26 czerwca 1976 r., w czasie telekonferencji z I sekretarzami KW, dyspozycje zwołania wielotysięcznych wieców i uruchomienia kampanii propagandowej. Miała służyć zademonstrowaniu jedności i siły partii oraz poparcia dla jej przywódców, potępieniu demonstrantów z Radomia i Ursusa, napiętnowanych mianem „warchołów”, wreszcie spacyfikowaniu społecznego niezadowolenia. Rezultatem była ostatnia propagandowa kampania nienawiści, która odbywała się w prasie, radiu i telewizji oraz w formie wielotysięcznych wieców na głównych placach i stadionach miast i miasteczek, nierzadko w surrealistycznej i ponurej atmosferze. Jej szczególnie wyrafinowaną kulminacją był seans nienawiści na stadionie klubu sportowego „Radomiak” w Radomiu – mieście, które w zamyśle inicjatorów kampanii miało zostać okryte hańbą. Na tej propagandowej fali ekipa Gierka zamierzała przeforsować choćby ograniczoną podwyżkę cen, do czego jednak ostatecznie nie doszło wskutek stanowczego sprzeciwu Moskwy (w czasie konferencji przywódców europejskich partii komunistycznych w Berlinie w dniach 29–30 czerwca 1976 r.), już wcześniej wstrzemięźliwej wobec podwyżkowych pomysłów ekipy Gierka, obawiającej się o spokój społeczny w Polsce.

Nieudana próba wprowadzenia podwyżki cen była pierwszym symptomem kryzysu ekonomicznego, narastającego w drugiej połowie lat 70. Osobnym wątkiem jest rozpoczęta spontanicznie w lipcu 1976 r. akcja pomocy represjonowanym za udział w czerwcowym proteście, udzielanej przez działających wspólnie wielu ludzi z różnych – nawet bardzo odległych – środowisk ideowych, która zaowocowała powstaniem we wrześniu 1976 r. pierwszej jawnej organizacji opozycyjnej – Komitetu Obrony Robotników i rozwojem demokratycznej opozycji.

źródło: Instytut Pamięci Narodowej