W XVI wieku Wielkie Księstwo Litewskie straciło na rzecz państwa moskiewskiego wiele terytoriów. Należała do nich Smoleńszczyzna wraz z potężnie ufortyfikowanym Smoleńskiem. Leży on w przesmyku między Dźwiną a Dnieprem, dzięki czemu miał on ogromne znaczenie strategiczne – kontrola nad nim pozwalała z jednej strony bezpośrednio zagrozić centralnym ziemiom litewskim, z drugiej zaś otwierała drogę na Moskwę. Z tego powodu współcześni historycy wojskowości nazywają Smoleńsk „bramą wschodnią”, podobnie jak Kamieniec Podolski określa się jako „bramę południową” skąd nieprzyjaciel mógł skierować swoje siły w głąb Korony.
Tło polityczne
Po śmierci Dymitra Samozwańca i rzezi towarzyszących mu Polaków w 1606 roku, zorganizowano komisję, która doprowadziła do podpisania prawie czteroletniego rozejmu między obydwoma państwami. Strona Moskiewska zobowiązała się do nie zawierania sojuszy z wrogami Rzeczypospolitej oraz uznania wszystkich tytułów królewskich (w tym szwedzkiego) Zygmunta III. Polski król nie zaakceptował jednak tego traktatu, zalecił bowiem, aby rozejm został podpisany na nie więcej niż dwa lata.
Tymczasem na scenie politycznej Rosji pojawił się człowiek, który podawał się za cudownie ocalałego Dymitra i uzurpował sobie prawo do tronu. Przez współczesnych sobie nazywany był pogardliwie „łżedymitrem” bowiem wiadomym było, że jego pretensje to czysta farsa. Mimo to jego wojska coraz bardziej rosły w siłę, a Szujski czuł się zagrożony i szukał sojusznika. Znalazł go w Szwecji. W układzie podpisanym w Wyborgu na początku 1609 roku strona moskiewska zobowiązała się do prowadzenia ze Szwecją wspólnej polityki wobec Rzeczypospolitej, zaś car ponownie ogłosił się księciem połockim (Połock został odbity z rąk moskiewskich jeszcze przez Stefana Batorego), co jawnie naruszało rozejm z państwem polsko-litewskim.
Wokół wypowiedzenia wojny przez Zygmunta III w 1609 roku narosło wiele mitów. Starsza historiografia zarzucała mu, że zrobił to bez zgody sejmu i wbrew racji stanu państwa. Współcześni historycy podkreślają jednak, że prawo nie zabraniało monarsze rozpoczynać wojny ofensywnej bez zgody sejmu, dopiero konstytucja z 1616 roku wprowadziła taki zakaz. Po drugie wskazują, iż rozbicie sojuszu moskiewsko-szwedzkiego, jak również możliwość odzyskania Smoleńska, leżały w interesie Rzeczypospolitej. Prawdą jest jednak, że Zygmunt III widział w podporządkowaniu sobie Moskwy szansę na odzyskanie tronu w Sztokholmie.
Sojusz polityczno-militarny Szujskiego i Karola IX był skutkiem istniejącego w regionie stosunku sił. Zarówno Szwecja, jak i Moskwa, były zbyt słabe, aby mierzyć się w pojedynkę z Rzeczpospolitą, jednak połączone mogły stać się dla niej poważnym problemem.
Zygmunt III postanowił w związku z tym podjąć interwencję zbrojną. Możliwe, że pomysł taki narodził się w umyśle monarchy już w 1606 roku. Król doskonale zdawał sobie sprawę ze słabości państwa moskiewskiego i widział w tym dogodną okazję do działania, jednak ze względu na wybuch rokoszu Zebrzydowskiego wszelkie plany należało odłożyć na bok. Pragnę podkreślić, że nie ma bezpośrednich dowodów na to, iż Zygmunt III już wówczas chciał konfliktu, tak jedynie przypuszczają historycy.
W 1609 roku pretekstu do wojny nie trzeba było szukać (dostarczył go sam Wasyl Szujski), monarcha uzyskał na atak zgodę senatu, a na sejmikach poprzedzających sejm z początku 1609 roku również szlachta przychylnie wyrażała się na temat planowanej wyprawy. Szczególnie Litwini liczyli na odzyskanie Smoleńszczyzny, zaś koroniarze na korzyści płynące z podporządkowania sobie Moskwy. Król podkreślał, że uderzając na Smoleńsk realizuje pacta conventa, bowiem zobowiązał się w nich odzyskać utracone niegdyś terytoria. Swój interes miało w tym również papiestwo, licząc na możliwość nawrócenia schizmatyków. Polska dyplomacja głosiła na Zachodzie konieczność podjęcie „krucjaty”, ale propaganda ta nastawiona była na uzyskanie subsydiów pieniężnych – w pismach kolportowanych wśród szlachty nie głoszono takich intencji. Na samym sejmie 1609 roku nie omawiano kwestii wypowiedzenia Moskwie wojny.
Podejmując decyzję uderzeniu na Smoleńsk, król wybrał odpowiedni moment, bowiem granica z Turcją nie była wówczas zagrożona, w Inflantach zaś hetman Chodkiewicz wyparł Szwedów daleko za Rygę. Całą uwagę można było skupić na kierunku wschodnim.
Działania zbrojne przed bitwą pod Kłuszynem
21 września Zygmunt III przekroczył na czele armii koronnej granicę Rzeczypospolitej i już 1 października znalazł się pod Smoleńskiem. Działania przeciwko twierdzy nie szły sprawnie, brakowało bowiem piechoty oraz dział burzących. Czas działał na niekorzyść strony polskiej. Wojska szwedzkie koncentrujące się na północy państwa moskiewskiego pod dowództwem Jocoba de la Gardie dążyły do szybkiego połączenia się z siłami cara.
Już pod koniec maja 1610 roku dotarła do polsko-litewskiego dowództwa informacja, że siły rosyjsko-szwedzkie koncentrują się pod Kaługą, około 300 kilometrów na wschód od Smoleńska, a ich głównym wodzem jest brat cara Dymitr Szujski. 6 czerwca Stanisław Żółkiewski wyruszył spod Smoleńska na czele wydzielonych sił, by spotkać się ze skoncentrowaną armią nieprzyjaciela. Źródła są sprzeczne co do liczebności wojska zabranego przez hetmana. Radosław Sikora, autor najnowszej monografii dotyczącej bitwy pod Kłuszynem, przyjmuje, że było to około 3 000 żołnierzy, w tym 1 800 jazdy.
Pierwotnie Żółkiewski zamierzał skierować się na Wiaźmę, jednak plan ten został zmieniony i polskie chorągwie udały się pod twierdzę Biała. Wynikało to z wieści, że wróg chce odbić miasto, jednak kiedy Szujski dowiedział się o marszu wojsk hetmana polnego, zrezygnował z tego zamiaru. Gdy Żółkiewski opuszczał Białą, miał pod komendą niecałe 2 000 żołnierzy, bowiem resztę pozostawił w fortecy, aby wzmocnić tamtejszą załogę. Te nieliczne siły powiększyły się pod Szujskiem, gdzie połączyły się z pułkami Ludwika Weihera, Aleksandra Zbaraskiego oraz Marcina Kazanowskiego. Liczyły one 3 600 jazdy (głównie husarii), 400 piechoty oraz 3 000–4 000 Kozaków zaporoskich.
Z tymi siłami Żółkiewski skierował się na Carowe Zajmiszcze. Po drodze doszło do starcia z przednią strażą wojsk moskiewskich, które zamknęły się w warownym obozie. Polski hetman stanął przed bardzo trudną decyzją. Miał przed sobą ufortyfikowanych Rosjan, ale niedaleko znajdowało się główne zgrupowanie wojsk nieprzyjaciela. Postanowił w związku z tym podzielić swoją armię. Wydzielił 700 jazdy, 200 piechoty oraz wszystkich Kozaków do blokowania obozu, tak aby znajdujący się w nim żołnierze nie weszli na tyły wojsk polskich. Z resztą armii podążył polski wódz pod Kłuszyn, gdzie spodziewał się stoczyć bitwę z Szujskim.
Liczebność armii
Żółkiewski wiele ryzykował, bowiem zdawał sobie sprawę, że Szujski ma nad nim dużą przewagę liczebną. Armia polska, która dotarła pod Kłuszyn, składała się z najlepszych jednostek, ale ich dokładną liczebność trudno jest ustalić. W historiografii przyjęto, że oddziały te liczyły 7 000 żołnierzy, jednak według Radoslawa Sikory jest to błąd. Przeprowadziwszy analizę liczebności walczących stron, stwierdził on, że w rzeczywistości armia koronna liczyła 4 200 stawek żołdu, zaś jej rzeczywisty stan osobowy wynosił 2 700 ludzi. Skąd tak wielka różnica? Dziesięć procent z pierwszej liczby stanowiły tak zwane ślepe porcje (puste etaty, z których finansowano żołd oficerski), a ponadto Sikora wyjaśnia (idąc za uczestnikiem bitwy Samuelem Maskiewiczem), że stany chorągwi nie były pełne. Myślę, że można przyjąć, iż armia polska liczyła 2 500 lub nieco więcej kawalerii oraz 200 piechoty wraz z dwoma działkami małego kalibru (falkonetami).
Jak widać były to siły nad wyraz szczupłe, choć elitarne, bowiem Żółkiewski, dowództwo średniego szczebla oraz sami żołnierze odznaczali się dużym doświadczeniem – dość będzie wspomnieć, że niektórzy z nich walczyli również pod Kircholmem. Nie protestowali również, idąc na pole bitwy, a przecież zdawali sobie sprawę, że wróg ma znaczną przewagę. Możemy zatem powiedzieć, że cechowała ich wiara we własne możliwości.
W armii przeciwnika najbardziej wartościowe były siły szwedzkie. Były one złożone z oddziałów piechoty pikiniersko-muszkieterskie
Jeszcze większe rozbieżności dotyczą armii moskiewskiej. Tu liczby wahają się od 15 000 do nawet 40 000. Tak jak poprzednio należy mieć na uwadze, że armii tej towarzyszyła czeladź, a istotne jest, ile liczyła armia regularna. Wydaje się, że nie mniej niż 15 000, a nie więcej niż 20 000 ludzi.
Łącznie zatem na siły nieprzyjaciela składało się nie mniej niż 19 000 żołnierzy oraz kilkanaście dział. Przewaga ta ograniczała się jednak w praktyce do liczb, bowiem żołnierzom najemnym nie wypłacano od jakiegoś czasu żołdu i nie mogli być oni zbytnio zmotywowani, natomiast Moskale prezentowali niewielkie walory wojskowe.
Bitwa
Polskie chorągwie poruszały się bardzo szybko pomimo niesprzyjającego terenu. Zmierzały w stronę Kłuszyna całą noc z 3 na 4 lipca i nad ranem znajdowały się już w pobliżu nieprzyjaciela. Niewątpliwie dowództwo szwedzkie i moskiewskie nie przywiązało należytej uwagi do rozpoznania, przez co dowodzone przez nich wojsko dało się zaskoczyć dosłownie w samych gaciach, bowiem wszyscy jeszcze spali. Żółkiewski nie mógł jednak od razu ruszyć do ataku, gdyż potrzebował czasu na rozwinięcie szyku, a poza tym na pole bitwy nie dotarła jeszcze piechota wraz z działkami.
Nieprzyjaciel w alarmowym tempie wyszedł z obozów (były dwa: szwedzki i moskiewski): pierwsze najemne wojska szwedzkie, za nimi jazda moskiewska. To z kolei sprawiało, że to przeciwko Szwedom musiało zostać skierowane pierwsze polskie uderzenie.
Dzięki temu, że pole bitwy nie przekraczało półtora kilometra szerokości i otoczone było przez dwie rzeki oraz las, Szwedzi i Rosjanie nie mogli w pełni rozwinąć swych oddziałów. Na ich korzyść działały natomiast przygotowane przez nich drewniane płoty oraz liczne kobylice, które miały ranić konie i uniemożliwić husarii skuteczne natarcie. Polacy starali się jeszcze w nocy zniszczyć chociaż część płotów, niestety poczynione wyrwy nie przekraczały kilkunastu metrów. Nietrudno zauważyć, że przedarcie się przez te przeszkody wymagało od polskich kawalerzystów wzniesienia się na wyżyny umiejętności.
Na początku batalii oddziały szwedzkie uszykowały się w cztery rzuty. W pierwszym stanęły cztery kompanie piechoty, a za nimi trzy rzuty kawalerii – łącznie około 1 600. żołnierzy wspartych prawdopodobnie przez kilka dodatkowych kompanii. Wojska moskiewskie zachowywały się pasywnie.
W czasie pierwszych starć padło kilkudziesięciu piechurów. Husaria przedzierała się przez luki w płocie i próbowała uczynić wyłom w szeregach przeciwnika. Rażona ze wszystkich stron z broni palnej, zarówno przez muszkieterów jak i rajtarów, wykazywała dużą odporność na ogień. Nie mogąc rozbić nieprzyjaciela, zawracała i ponawiała szarżę. Według źródeł niektóre chorągwie atakowały w ten sposób nawet dziesięć razy.
Duże znaczenie miało pojawienie się na polu bitwy polskiej piechoty z dwoma działkami. Po oddaniu pierwszej salwy rzuciła się ona na wroga i chociaż nie spowodowała większych strat, jego oddziały zaczęły uciekać. W pościg ruszyła także husaria, na jej drodze stanęli jednak rajtarzy osłaniający odwrót własnej piechoty. Ta zatrzymała się, ale nie podjęła już dalszej walki. Rajtarzy stawiali zacięty opór, jednak i oni nie wytrzymali natarcia – husaria uderzyła na nich od czoła i z boku, co spowodowało całkowite rozbicie ich formacji.
W tym samym czasie chorągwie koronne starły się również z jazdą moskiewską, która momentalnie rzuciła się do ucieczki. Jak notował Maskiewicz: „Straciwszy serce Moskwa pierzchać i uciekać w obóz pospołu z Niemcami poczęli, a my na grzbietach ich jadąc […] wpadliśmy do obozu ich” (Samuel Maskiewicz, Dyariusz, [w:] Moskwa w rękach Polaków…, s. 168–169)
Piechota szwedzka, która wcześniej pierzchła pod las, skierowała się teraz do własnego obozu. Wielu najemnych żołnierzy było skłonnych przejść na polska stronę, a niektórzy nawet już to zrobili.
Tymczasem polska kawaleria zapuściła się daleko w pogoni za Moskalami i wracając na pole bitwy musiała być już wyczerpana, bitwa zaś nadal nie była rozstrzygnęła. Żółkiewski planował uderzyć na obóz szwedzki. Przegrupował swoje siły i rozkazał, aby bardziej wypoczęte chorągwie przystąpiły do ataku. Kilka za nich przeskoczyło kobylice i przełamało opór pikinierów. Wyczyn ten zasługuje na najwyższe uznanie, jednak uderzenie nie zostało dostatecznie wsparte przez pozostałe polskie jednostki i z tego powodu nie było decydujące. Atak ponowiono większymi siłami. Widząc to, cudzoziemcy zaczęli się masowo poddawać i podjęli pertraktacje. Żółkiewski oczywiście skorzystał z takiego obrotu sytuacji. Na stronę Rzeczypospolitej przeszło około 2 500 żołnierzy, chociaż trudno wskazać na dokładną liczbę. Zdając sobie sprawę z konsekwencji tych wydarzeń, Szujski uciekł z pola bitwy. Część wojsk polskich rzuciła się do rabowania moskiewskiego obozu, inne zaś chorągwie ścigały z rozkazu Żółkiewskiego wroga. Tak zakończyła się bitwa pod Kłuszynem.
Straty
W odniesieniu do strat poniesionych przez wojska polskie dysponujemy dość szczegółowymi danymi: zginęło od 80 do 100 żołnierzy, drugie tyle zostało rannych, zabito zostało też 200 koni, a 200 raniono. Zwierzęta ucierpiały zatem najbardziej, co nie dziwi z uwagi na zastosowane przez nieprzyjaciela płoty i kobylice. Również ogień muszkietowy raził głównie konie, za których grzbietami chowali się jeźdźcy.
Inaczej jest w przypadku sił moskiewsko-szwedzkich – nie dysponujemy precyzyjnymi informacjami na temat ich strat. Najprawdopodobniej szwedzkie wynosiły 700 lub 800 ludzi, moskiewskie zaś około 1 000 lub 2 000. Z pewnością największe straty ponieśli Moskale podczas ucieczki. W ręce polskie dostał się cały obóz wojsk rosyjskich, a w nim między innymi pieniądze oraz wiele sztandarów.
Podsumowanie
Bitwa pod Kłuszynem pokazała, że żołnierza polskiego cechuje wytrzymałość, wysokie umiejętności oraz żelazne nerwy. Od zmierzchu 3 lipca do końca bitwy niektóre chorągwie przebyły łącznie ponad 100 kilometrów. Żółkiewski wspiął się na wyżyny swoich możliwości i zdecydowanie był to jego największy triumf w życiu. Należy zwrócić uwagę, że hetman polny w pełni wykorzystał armię, jaką dysponował, czego nie można powiedzieć o jego przeciwnikach.
Spośród żołnierzy najemnych na wysokie noty zasługuje kawaleria, która wielokrotnie stawiła husarii zaciekły opór. Również piechota zadała Polakom pewne straty. Negatywna ocena należy się za to Jacobowi de la Gardie, który dowodził po prostu źle. Nie tylko zaniedbał rozpoznanie, ale też rzucił się do ucieczki w momencie przełamania szyków własnej kawalerii, choć miał jeszcze w odwodzie ponad 1 000 koni.
Najgorzej wypadły siły moskiewskie, które nie wspomogły należycie sojusznika, a w momencie natarcia Polaków nie stawiły im praktycznie żadnego oporu. Wynikało to z zupełnego braku wiary w zwycięstwo oraz ogólnej niechęci do walki, które zderzyły się z wielką determinacją armii koronnej. Wojsko moskiewskie demoralizowało jedynie swoją postawą najemników i przyczyniło się do ich przejścia na stronę polską.
Konsekwencje
W wyniku bitwy pod Kłuszynem armia polska wkroczyła do Moskwy. Bojarzy podpisali traktat, na mocy którego obrali na tron carski królewicza Władysława. Załoga Kremla utrzymała się na nim do końca 1612 roku, a po kapitulacji opuściła miasto. Można w związku z tym powiedzieć, że bitwa została wykorzystana politycznie.
Powodów, dla których królewicz Władysław nie objął ostatecznie władzy w Moskwie jest wiele i jest to temat na oddzielny artykuł. Pragnę jedynie zwrócić uwagę, że współczesna historiografia nie obwinia o to Zygmunta III. Historycy wskazują także, że pomimo późniejszych konfederacji wojskowych, jakie zawiązały się w Rzeczypospolitej z powodu nie wypłacenia wielu żołnierzom żołdu, wojna wcale nie osłabiła państwa polsko-litewskiego. Dodatkowo interwencja zbrojna w państwie moskiewskim opóźniła wzrost jego potęgi o kilkadziesiąt lat. Rosja nie pogodziła się jednak z hegemonią Rzeczypospolitej w tej części Europy i dążyła w późniejszych latach do odzyskania utraconych ziem.
Najnowsze komentarze