Szanowni Państwo!
Wszyscy wiemy, że „nie czas żałować róż gdy płoną lasy”. „Rządowi” PO udało się wzniecić pożogę niszczącą polski przemysł (w tym prymusa – polskie stocznie), żeby niemiecki nie miał konkurencji. Udało się już prawie całkiem uzależnić zdrowie Polaków od kaprysów koncernów farmaceutycznych (mogą nas niedoleczać, albo truć) i tak można by wyliczać kolejne dziedziny życia, w których tracimy suwerenność. Zdawać by się mogło, że kultura jeszcze jakoś sobie radzi. Mamy przecież nadal polskie seriale, z czego nie wszystkie na zagranicznej licencji. Mamy nawet niezależne niszowe wydawnictwa i literaturę drugiego obiegu, jak za komuny! Tu różnica polega na tym, że za komuny dobry polski pisarz musiał tylko przebić się przez cenzurę lub „zrobić ją w konia”, reszta to już było z górki. Teraz pisać i wydawać każdy może, a to co pisze nie musi nawet być „drukowalne”. Schody zaczynają się przy sprzedaży. Zasłużonego dla „jedynie słusznej, ‘różowej’ sprawy” media wypromują. Pozostali nie mają czego szukać szczególnie u recenzentów spod skrótu GW.
Można odnieść mylne wrażenie, że brak w Polsce talentów, dlatego musimy w takich ilościach tłumaczyć nie koniecznie wartościową współczesną literaturę obcą. Ogłaszając konkurs na opowiadanie kryminalne przekonałam się o wielkim potencjale twórczym rodaków, ale tylko tyle. Wypromowanie polskiego autora tylko dlatego, że potrafi pisać zajmująco i ma coś do powiedzenia, to za mało.
Lasy już spłonęły, ale może można jeszcze uratować róże?
Czerpiąc wiedzę o życiu ze współczesnych seriali telewizyjnych odnosi się wrażenie, że wszystko to, co dzieje się poza seksem jest marginalnym dodatkiem, niewartym uwagi. Tematu takiego, jak satysfakcja z dobrze wykonanej pracy nie porusza się wcale, a „Traktat o dobrej robocie” autorstwa Tadeusza Kotarbińskiego jesteśmy skłonni przypisywać epoce słusznie minionej. Tylko czy na pewno minionej?
Jak popatrzyć na wyniki pracy budowniczych dróg, stadionów, metra, tuneli, kolei, itd., to trudno mówić tu o jakiejkolwiek satysfakcji z wykonania dobrej roboty.
A może satysfakcja przychodzi dopiero na odpowiednim szczeblu kariery? Taki na przykład Rostowski wygląda na zadowolonego z siebie, może pozwolić sobie na wyśmiewanie opozycji, której projekty wymagałyby nakładów kilkudziesięciu miliardów złotych, a w tydzień później nie widzi problemu w wygospodarowaniu kilkuset miliardów złotych na projekty przedstawione przez premiera. Głupota? Raczej cynizm. Przecież nikt zdrowo myślący nie wierzy, że jakiekolwiek obietnice premiera zostaną spełnione.
Ciężko pracować oczywiście można, jak ktoś to lubi, ale nie łudźmy się – pazernych bankierów i tak nie nasycimy.
Małgorzata Todd
Najnowsze komentarze