W ciągu ostatnich ośmiu lat powstała biurokracja leśna, nieformalna korporacja leśników, czegoś takiego nigdy nie było. Straszenie widmem prywatyzacji Lasów Państwowych powoduje, że leśnicy nie podejmują żadnej krytyki, żeby nie dać argumentów dla tej prywatyzacji. Państwo polskie ma bardzo złe doświadczenia z prywatyzacją. Trudno nie zauważyć, że myśmy sprzedawali majątek i równocześnie horrendalnie zadłużali państwo. Tak nie postępuje żaden gospodarz.(…) Lasy tworzą również tzw głębię strategiczną. Czyli utrudniają penetrację terytorium kraju przez jakiegokolwiek przeciwnika w razie zagrożenia – mówił w rozmowie z Magdaleną Uchaniuk Jan Kosiorowski
Lasy Państwowe – ponad 1/4 terytorium Polski i jedna z ostatnich części majątku Rzeczypospolitej, która nie została wyprzedana zagranicznym podmiotom gospodarczym. O ekonomicznym, społecznym i strategicznym znaczeniu polskich lasów Magdalena Uchaniuk rozmawiała z inż. Janem Kosiorowskim, leśnikiem, byłym szefem Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Krakowie. Wywiad został przeprowadzony podczas tegorocznego Przystanku Nipodległość w Lewinie Kłodzkim.
http://www.radiownet.pl/#/publikacje/powstala-nieformalna-korporacja-lesnikow
Niestety, dzisiaj Lasy Państwowe nie zmierzają we właściwym kierunku. Pogoń za kasą – wyrąbywana siekierą daleka jest od polityki ekorozwoju. Leśnicy przegrali walkę o status ekologów z Dyrekcjami Ochrony Środowiska. Podobnie jak chłopa do ziemi, leśnika przypisano do siekiery i dubeltówki…
Dzisiejsi leśnicy utracili kontrolę nad finansami i stanem jakości zarządzania w Lasach Państwowych. Aparatczycy rządowi i politycy przejmują niestety stery.
Zwycięża w naszej zielonej krainie – polityka ekorozboju….
Wykazywany wielki zapas masy drzewnej na pniu jest mitem. Jako
inspektor LP badałem zgodność zapisów w operatach ze stanem na gruncie
i prawie w każdym przypadku stwierdzałem jej brak. Potwierdza to też
przysłowiowe wprawne oko starego „gajusa”, które dostrzega, że nasze
lasy stają się coraz bardziej przerzedzone – mówi Ryszard Kosior,
leśnik- emeryt, który w LP pozostawił 45 lat służby.
Okiem starego „gajusa”
– Komu powinny być przyznawane odznaczenia leśne jak Kordelas Leśnika Polskiego?
– Za poprawne wykonywanie obowiązków leśnik otrzymuje wynagrodzenie.
Za ich wzorowe pełnienie – premię. Odznaczeniami – według mnie –
powinni być wyróżniani ci, którzy coś dobrego zrobili dla Lasów, czego
czynić nie musieli. Twarde kryteria mają zasadnicze znaczenie, gdyż
one decydują, czy ktoś został autentycznie odznaczony, czy tylko
naznaczony jako swój.
– Udało się Panu coś zrobić, czego Pan nie musiał?
– Będąc nadleśniczym Nadleśnictwa Spychowo (przełom wieków)
zorganizowałem pierwszy na Mazurach i jeden z pierwszych w kraju,
Leśny Ośrodek Edukacji Ekologicznej, mimo, że nikt mnie do tego nie
zmuszał. Nikt też mnie nie nakłaniał do inicjatyw na rzecz ochrony
Puszczy Piskiej.
– Dostał Pan kordelasa?
– Ukryj cytowany tekst –
– Nie dostąpiłem tego zaszczytu, mimo że 45 lat zostawiłem w LP, w
dużej części na odpowiedzialnych stanowiskach (naczelnik wydziału RDLP
w Olsztynie, inspektor LP, nadleśniczy). Za dyrektora generalnego LP
Mariana Pigana rozdano tak dużo kordelasów, że widocznie mogło ich
zabraknąć ?
– Samo życie?
– W roku 1980 opublikowałem w krytyczny artykuł o gospodarce leśnej.
Szef wzruszył ramionami, pocmokał i po cichu powiedział, że trudno się
ze mną nie zgodzić. W podobnym tonie, sześć lat temu, napisałem tekst
o potrzebie utworzenia Mazurskiego Parku Narodowego i w tym kontekście
o złych praktykach leśnych na Mazurach. W trymiga otrzymałem pisemny
zakaz reprezentowania LKP Lasy Mazurskie, który współtworzyłem i w
którym pracowałem jako główny specjalista. Nie był to dla mnie szok
życiowy, gdyż byłem u progu emerytury. Przeżyłem raczej wstrząs
moralny, tym większy, że w poprzednim systemie walczyłem o wolność
słowa, za co w stanie wojennym panowie o posępnych twarzach wykręcali
mi ręce i nakładali kajdanki.
– W większości RDLP wciąż nawet naczelnik wydziału nie może
powiedzieć prasie leśnej bodaj dwóch banalnych zdań, bez uzgodnienia z
dyrektorem.
– To chore i takiego czegoś nie było w stanie wojennym. Naczelnik
wydziału jest, po dyrektorze i jego zastępcy, trzecią osobą w RDLP i
zarazem pierwszą pod względem merytorycznej wiedzy w obrębie działu,
który prowadzi. Tworzy się, jak widać, sztuczną dyscyplinę tam gdzie
jest ona zbędna, wręcz szkodliwa.
– Ograniczanie pracowników to dla nich duży ból?
– Dla niektórych jest to wręcz wygodne, bo człowiek ręcznie sterowany
czuje się zwolniony z myślenia i odpowiedzialności za to, co robi. Tuż
po objęciu nadleśnictwa, co miało miejsce 17 lat temu, powiedziałem
swoim leśniczym – dość myślenia i działania w trybie nakazowo –
rozdzielczym i licytacji kto ile pozyska sklejki czy papierówki.
Postanowiłem odejść od wyniku ilościowego w leśnictwach i przejść na
wynik jakościowy, co jest trudniejsze, bo wymaga porządnych szacunków
brakarskich, znajomości posiadanych sortymentów, wyczucia kiedy i co
można najlepiej sprzedać. Wie Pan co leśniczych najbardziej
przygnębiło? Polecenie przygotowania pisemnej, a więc bez gatki
szmatki, koncepcji racjonalnej gospodarki w leśnictwie. Wywołało ono
blady strach, jak okazało się uzasadniony, bo na 16 opracowań tylko
trzy były warte przeczytania.
– Wprowadzał Pan dość oryginalne metody zarządzania…
– Nie lubię tego słowa, gdyż zarządzać można kopalnią lub hutą.
Natomiast w lesie należy gospodarować, bo czym jak nie gospodarowaniem
jest stosowanie zasad ochrony, hodowli czy pozyskania. Jeśli wszyscy
na swoich leśnych gospodarstwach będą dobrze gospodarzyć to możemy być
spokojni o przyszłość polskich lasów. Mój leśny ośrodek edukacyjny do
dzisiaj zdobi hasło „Temu bór darzy – kto dobre gospodarzy „.
– Ma Pan własną dojrzałą ocenę dzisiejszej gospodarki leśnej?
– Daleki jestem od krytykanctwa. Przeciwnie – zauważam i doceniam
wykształcenie leśników oraz wiele korzystnych zmian w leśnictwie.
Wydaje mi się jednak, że zwłaszcza nadleśniczowie są teraz politykami,
żyją zbyt szybko i cały czas za czymś gonią, tracąc jednocześnie
gospodarskie oko. Tu SILP, tam eksperyment hodowlany, gdzieś indziej
jakaś nowość techniczna, wokół nowomowa czyli pseudo-terminologia,
która nic nie wyjaśnia, a wiele zaciemnia.
Co zrobiłem przed laty w swoim nadleśnictwie, kierując się nie wiedzą
akademicką, lecz mądrością legendarnego gajowego Maruchy? Rozgrodziłem
uprawy oraz młodniki i zacząłem wywabiać z nich jelenie na
powierzchnie trzebieżowe, gdzie wykładałem pozyskane kopalniaki. Gdy
zwierzęta je ospałowały, drewno obracaliśmy na drugą stronę do
dalszego spałowania. Uzyskane efekty to okorowane drewno, poroża
jeleni bardziej medalowe i co najważniejsze – szkody w młodnikach,
mimo rozgrodzenia, spadły z 30% do poziomu znośnego gospodarczo, t.j.
12%. Nie sądzę, by dziś ktoś coś takiego robił. Rano się tnie, bo tak
chce zul, po południu drewno trafia na „Steyer- a” i wyjeżdża z lasu,
gdyż taki termin odpowiada przewoźnikowi. Nazbyt dużo mają
dopowiedzenia w lesie ci, którzy są tylko jego klientami.
– Pozycja leśniczego jest obecnie wysoka?
– Jeszcze nie tak dawno leśniczego można było zawsze spotkać w
leśnictwie i za tym człowiekiem kryła się skromność oraz praca, praca
i jeszcze raz praca. Dziś stał się on paniskiem. Bryka, lunch,
odprawa, konferencja, sympozjum… Za wielu z nich robotę odwalają
tyrający podleśniczowie opłacani nieadekwatnie do wykonywanych zadań.
Co gorsza, są przypadki, że szef ZUL-u czuje się podleśniczym!
– Wciąż zamierza Pan walczyć o Mazurski Park Narodowy?
– Tak, choć jako emeryt mieszkający w Gdańsku mam dziś mniejsze
możliwości. Na taki status zasługuje przynajmniej część Puszczy
Piskiej, która może się stać mekką dla turystów i bazą badawczą dla
miejscowego uniwersytetu. Uważam, że jakimś kompromisem może być
utworzenie, na początek, parku na terenie kilku leśnictw. W
przeszłości miałem przyjemność gościć wielu zagranicznych leśników,
przyrodników, biologów. Nie byłem w stanie im wyjaśnić, dlaczego na
Podlasiu są cztery Parki Narodowe, a na Mazurach ani jednego, choć
walory mazurskiej przyrody niczym nie ustępują przyrodzie podlaskiej.
Skoro przyjęło się hasło PR „Mazury cud natury ” to chyba warto objąć
ten „cud” najwyższą formą ochrony, jaką jest – zgodnie z ustawą – Park
Narodowy ?
– Puszcza Piska jest już przecież chroniona…
– Przed powstaniem na jej obszarze LKP Lasy Mazurskiej (120 tys. ha)
pozyskiwano 300 tys. kubików grubizny rocznie. Po wprowadzeniu super
rozreklamowanej ochrony, pozyskanie wzrosło dwukrotnie, co przemilcza
rada naukowa.
– Tymczasem drzewiarze zarzucają leśnikom marnotrawstwo polegające na
utrzymywaniu nadmiernego zapasu w drzewostanach rębnych i
przeszłorębnych. Pan zaś mówi o nadmiernej eksploatacji?
– Mówię o tym głośno, a znajomi nadleśniczowie, czynni zawodowo, po
cichu. Zapas ten, o którym Pan wzmiankuje, jest w dokumentach, których
zapisy znacznie odbiegają w górę od tego, co znajduje się na pniu.
Kiedyś w przypływie szczerości jeden z ministrów powiedział, że operat
to opracowanie iście teoretyczne. Jako inspektor LP (lata 90.)
postanowiłem to sprawdzić. Prawie w żadnym przypadku nie było takiego
zapasu na pniu, jaki figurował w operacie. Różnice sięgały 10-20% na
niekorzyść stanu na gruncie.
– Czym Pan to tłumaczy?
– Dokładne pomiary drzewostanowe – jak wiadomo – wymagają nie tylko
sprzętu i dobrej metodyki (nie wszystkie są dobre), ale także dużego
doświadczenia, którego synonimem jest wprawne oko starego „gajusa”. A
kogo na ogół angażuje się do taksacji? Zazwyczaj młodych leśników tuż
po studiach, a nawet techników , którzy mierzą i szacują jak potrafią,
a potrafią niewiele. Inny problem to bazowanie na poprzednich
operatach, co niejednokrotnie powoduje powielanie wcześniejszych
błędów. Zna Pan porzekadło, że „Leśnik, który ma jasno w głowie ma
ciemno w lesie”. Wiele naszych lasów zostało nadmiernie przerzedzonych
w ramach cięć przygodnych. Zdarza się , że w borach ginie borówka
brusznica i borówka czernica, wchodzi zaś trzęślica i trzcinnik, bo w
prześwietlonych drzewostanach sosnowych trudno o cień. Taki las nie
broni się przed kataklizmami. Największą zdolność samoobrony ma las
wielogatunkowy, wielopiętrowy i wielowiekowy.
– Krytykuje Pan relację między leśnikami i myśliwymi.
– Zgodnie z ustawą o lasach za gospodarkę leśną, której składową jest
gospodarka łowiecka, odpowiada nadleśniczy. Niestety, wielu szefów
nadleśnictw prowadzi wobec myśliwych zbyt uległą politykę. Wiem, że
nie jest łatwo wskazać im właściwe miejsce. Ale to robiłem z dość
dobrym skutkiem. Nawet komunistycznym generałom powiedziałem kiedyś
wprost, że póki co ja odpowiadam za gospodarkę w nadleśnictwie, a wy
będziecie rządzić jak „wrzucicie mnie do wody ” tak jak kiedyś
utopiliście ks. Popiełuszkę. Uważam, że koła łowieckie płacą za
dzierżawę obwodów łowieckich zaniżone kwoty, które mają się nijak do
rzeczywistych kosztów utrzymania obwodów hodowlanych i finansowania
skutków bytowania zwierzyny w lasach (szkody, grodzenia itp.). To
wszystko należy poddać precyzyjnej analizie. Rzecz w pozyskaniu
rzetelnych danych.
– Lasy polskie są ekologiczne?
– Pojęcie to jest nadużywane. Czy można mówić o ekologii w lesie, gdy
w wpuszcza się maszyny wielooperacyjne, które w ciągu dnia mogą wyciąć
blisko hektar lasu. Znam się na hodowli, dlatego boleję, że w zmowie z
ZUL-ami, mocno zmechanizowanymi, nierzadko odchodzi się od selekcji
pozytywnej w trzebieżach na rzecz trzebieży sortymentowych. Cóż z
planów pozyskania, nawet niezłych, skoro bywa, że operator decyduje co
zostawić, a co wyciąć.
– Maszyny te skonstruowano w Skandynawii…
-… dla potrzeb – dodajmy – tamtejszego leśnictwa, które nie powinno
być dla nas wzorem. Lasy skandynawskie nie zauroczyły mnie. Czy
kogokolwiek resztą mogą zachwycić kompleksy zbliżone do plantacji
drzew? Nie chcę, by czytelnik odebrał, że oto leśnik – emeryt chwali
wszystko to co było, bo nie rozumie postępu. Postęp w lasach akurat
dobrze rozumiem, gdyż kreowałem go przez 15 lat, jako naczelnik
Wydziału Postępu Technicznego w OZLP w Olsztynie. Co było wówczas
dobre? To, że leśnicy inspirowani potrzebami lasu, sami tworzyli
innowacyjne nowe rozwiązania, przyjazne przyrodzie leśnej. Obecnie nie
istnieje na niwie leśnej pojęcie pracowniczej wynalazczości i
racjonalizacji. Ba, nie jest w cenie pomysłowość, gdyż blokuje ją
przeświadczenie, że na przysłowiowy gwizdek można specjalistów
ściągnąć z zewnątrz i na rynku wszystko kupić.
– Problem jest bardziej skomplikowany. Od mechanicznego pozyskania,
które w Niemczech wynosi już około 50%, nie uciekniemy. Zakup jednej
nowoczesnej maszyny to nawet milionowa inwestycja, która wymaga
właściwego frontu i organizacji pracy, by racjonalizować koszty i
amortyzację.
– To wszystko wiem, ale i też pytam, czy maszyna jest dla lasu, czy
las dla maszyny? Warto podjąć dyskusję, a może nawet badania, gdzie
jest granica dopuszczalnej ingerencji wielkiej techniki w las, której
przekroczenie staje się szkodliwe dla przyrody? Las, który od epoki
trzeciorzędu niewiele się zmienił, nie wygra wyścigu z szalejącą i
nieograniczoną w swoim rozwoju techniką.
– Póki co polskie lasy są piękne?
– Bo zostały wypieszczone rękoma ludzi lasu minionych pokoleń. Mam tu
na myśli nie tylko leśników, ale także długoletnich robotników, którzy
kochali i rozumieli las, chcieli dla niego pracować. Powiedzenie, że
„Najlepsza leśna maszyna to Kaśka i Maryna” kryje w sobie głęboki
sens. Mam duże obawy, czy lasy, przy zmechanizowanym leśnictwie od A
do Z będą za 50-80 lat wyglądać jak dzisiaj.
– Leśnicy powinni angażować się w politykę?
– Gdy szefowałem w nadleśnictwie przyszło do mnie kilku leśniczych z
informacją, że zamierzają kandydować do samorządów. Nie mogłem im
zakazać, gdyż jest to czynne prawo wyborcze. Ale ostrzegłem, że nie
będę żartować i pobłażać, jeśli któryś z nich powie mi, że uprawa
przepadła, bo w poniedziałek był na komisji Rady Gminy, w środę na
sesji, a w piątek wręczał medale. Praca leśnika to służba jednemu
panu, który nazywa się las. Nie jest leśnikiem ktoś, kto nagminnie
dwie trzecie czasu pracy przesiaduje w gminie. Miałem taki przypadek.
– Jako spec od kontroli co sądzi Pan o likwidacji Inspekcji LP?
– Przekazanie funkcji kontrolnej dla RDLP to niczym danie bata
dyrektorom na niepokornych nadleśniczych. Moja ocena może nie podobać
się szefom regionalnym, ale jest dla mnie oczywiste to, że ten kto
wydaje polecenia służbowe siłą rzeczy ma swój pewien udział w tym, co
w nadleśnictwie udało się, ale i w tym, co nie wyszło. A więc w
procesie kontroli podległej jednostki jest stroną a nie arbitrem.
Obiektywną kontrolę może zapewnić tylko inspekcja z zewnątrz, która
była i dobrze funkcjonowała. Inna kwestia to metodyka. O wyniku
lustracji musi decydować stan lasu, będący finalnym celem działalności
nadleśnictwa. Papiery są też ważne, ale konsekwencje powinny być tylko
wtedy, gdy wadliwość dokumentów może wskazywać na nieuczciwie
działanie. Metoda zero-jedynkowa jest nieszczęśliwą, gdyż rzetelnie
prowadzone nadleśnictwo, mające wręcz idealny las, może zostać
ocenione negatywnie tylko dlatego, że pięć lat temu jeden przelew był
spóźniony o dwa dni, a na delegacji sprzed czterech lat został w
pośpiechu złożony podpis nie w tym miejscu co trzeba.
Emilian Szczerbicki