Fragment najnowszej książki Joanny Wieliczki-Szarkowej „Wołyń we krwi 1943”.
Zgodnie z planem, w niedzielę, 11 lipca 1943 roku oddziały UPA zaatakowały Polaków w 85 miejscowościach powiatu włodzimierskiego i 11 powiatu horochowskiego. W powiecie włodzimierskim rzeź rozpoczęła się o godz. 2.30 rano od polskiej wsi Gurów, obejmując swoim zasięgiem: Gurów Wielki, Gurów Mały, Wygrankę, Żdżary, Zabłoćce, Sądową, Nowiny, Zagaję, Poryck, Oleń, Orzeszyn, Romanówkę, Lachów, Gucin i inne. W Gurowie z 480 Polaków ocalało tylko 70, w Porycku wymordowano prawie całą ludność polską – ponad 200 osób; w kolonii Orzeszyn z 340 mieszkańców zginęło 270 Polaków; we wsi Sądowa spośród 600 Polaków przeżyło tylko 20; w kolonii Zagaje z 350 Polaków życie ocaliło tylko kilkunastu. Wsie i osady polskie ograbiono i spalono. Tego dnia upowcy zaatakowali wiernych zebranych na mszach św. w kościołach (niedokończone msze wołyńskie): w Porycku, Orzeszynie, Krymnie, Chrynowie, Zabłoćcach, Kisielinie.
W Porycku, rodowym mieście Czackich, do XVIII-wiecznego kościoła pw. św. Trójcy i św. Michała Archanioła mieszącego grobowiec założyciela Liceum Krzemienieckiego, Tadeusza Czackiego, bandyci wtargnęli w czasie mszy św. o godzinie 11-tej. Jak zeznawał jeden ze sprawców napadu Iwan Hryń: „Było tak: do wsi Pawłowka [Poryck] przyjechała z lasu r[ejo]nu iwanickiego band[ycka] grupa licząca około 40 osób. Miejscowa bojówka, którą wtedy dowodził Oranśkyj S. U., liczyła do 12 osób. [Grupy te] zostały połączone. (…) W nocy przygotowaliśmy się, a nazajutrz cała band[ycka] grupa, w tym również i ja, dokonaliśmy napadu na polski kościół. W tym czasie w kościele odprawiane było nabożeństwo, w którym uczestniczyło do 200 obywateli narodowości polskiej – dwieście osób – starców oraz nieletnich. Kościół został okrążony i rozpoczęło się mordowanie obywateli. Z karabinu maszynowego strzelano w kierunku głównego wejścia i okien, w wyniku czego zginęło wielu dorosłych i dzieci. Tych, którym udało wydostać się [z kościoła], doganiano i zabijano w biegu„.
Proboszcz, ksiądz Bolesław Szawłowski został ostrzeżony o napadzie po mszy św. o godzinie 9-tej przez Ukraińca z sąsiedniej wsi i kazał ministrantom rozgłosić, aby ludzie nie przychodzili na sumę, ale niewielu posłuchało. Kapłan wyszedł do wiernych, modlił się z nimi i udzielał rozgrzeszenia, mimo postrzelenia, aż został trafiony drugi raz (zmarł później w zakrystii lub według innej wersji został wyniesiony z kościoła i dobity).
Dwóch Ukraińców przechodząc wzdłuż ławek wystrzelało siedzących w nich ludzi. Potem uśmiercali rannych. Niektórym udającym nieżywych udało się uratować: „W kościele byłam z siostrą […]. Jak usłyszałam, że mordercy chodzą po kościele i mówią: ‘o toj jeszcze żywyj’, to szybko złapałam jakąś czapkę umoczoną w ciepłej lepkiej krwi i potarłam nią twarz sobie i siostrze, udawałyśmy zabitych. […] Dym bardzo dusił, zatem ludzie próbowali uciekać z kościoła, ale serie z karabinu maszynowego przerywały ich cierpienia w drzwiach kościoła. […] Ukraińcy krzyczeli ‘wychadi chto żywyj’, a wychodzących zabijali w drzwiach […] usiłowano kościół wysadzić w powietrze, ale poczuliśmy tylko okropny wstrząs i wszystko ucichło” – wspominała napad Jadwiga Krajewska. W Porycku zginęły 222 osoby, około sto z nich zostało pochowanych w wielkim dole wykopanym przy dzwonnicy. W 60. rocznicę mordu odsłonięto w miasteczku pomnik upamiętniający ofiary UPA.
Tej samej niedzieli, o tej samej porze co w Porycku, ukraińskie bojówki napadły kościół w Kisielinie, w powiecie horochowskim. „Dzień był pochmurny. Koło godziny 11 zaczął padać deszcz. Ludzie jak zwykle ciągnęli na sumę z okolicznych wiosek, ale nielicznie. W czasie mszy św. czasem szeptali, że coś się stanie, bo w pobliżu domów okalających kościół od zachodu i północy kręcą się uzbrojeni Ukraińcy. Po nabożeństwie chór, jak zawsze, zaśpiewał Żegnaj Królowo… i ludzie zaczęli wychodzić. Ze wszystkich stron nadbiegali upowcy” – wspominał Włodzimierz Sławosz Dębski, były mieszkaniec miasteczka.
Wierni cofnęli się do kościoła i zaczęli chować w bocznej kaplicy oraz na korytarzu plebanii połączonej z kościołem. Podczas gdy Ukraińcy weszli do głównej nawy, mężczyźni na piętrze plebanii zorganizowali obronę. Dębski wspominał: „Zbiegłem przerażony na korytarz I piętra i spostrzegłem teraz dopiero, że w rękach mam cegły. Pojawił się mój brat Jerzy, razem z nim zaczęliśmy tarasować drzwi klatki schodowej stojącymi kuframi, skrzyniami wyładowanymi wartościowymi przedmiotami i odzieżą, złożonymi tu na przechowanie przez znamienitszych obywateli. W najbliższych kilku minutach krzątało się już wielu”.
Tymczasem banderowcy wyprowadzili na dziedziniec kościelny, tych, którym nie udało się ukryć. „Szli za dzwonnicę, tą samą drogą, jak niegdyś chodzili w procesji. Była to ich ostatnia procesja. (…) Szedł Józwa [Pawłowski z Żurawca] z czapką w garści w jasnoszarej kurtce cajgowej, w juchtowych butach, na ugiętych nogach. (…) Jedna z dziewcząt w różowej bluzce, nieco przydługiej niebieskiej spódnicy (…) odeszła w bok i wtedy jeden z młodszych oprawców w cywilnym brązowym, jak na niego za dużym, ubraniu, strzelił jej w krzyż, następnie ściągnął z niej bluzkę i tanecznym krokiem podbiegł za prowadzoną grupą” – wspominał Dębski.
Po zamordowaniu wyprowadzonych ze świątyni, napastnicy przyszli szturmować plebanię. „Zaczęli rąbać u góry, gdzie drzwi nie były zatarasowane. Patrzyłem przerażony, jak ta zapora dająca tyle nadziei, rozsypuje się pod razami siekiery. Nagle z naszej strony stary Krupiński z wściekłością zaczął też rąbać i gdy się siekiery spotkały, bandyta przestał. Dziura była już znaczna. Podałem cegłę. Krupiński rzucił, potem szybko następną – usłyszeliśmy tupot nóg po schodach – uciekali” – Dębski zawiadomił lamentujące kobiety o odparciu ataku, co uspokoiło trochę sytuację.
Ukraińcy podpalili schody, ale ogień udało się zdusić (używając moczu) na tyle, że nie przedostał się za drzwi. „Bandyci strzelali z rzadka, bezładnie, strzelali przez okna. Ostrzał szedł również od ogrodu, od strony południowej, obijając górne partie ścian z tynku. Aby temu zaradzić, ksiądz proboszcz Witold Kowalski zaczął zasłaniać okno poduszką, jako że niby przez poduszkę kula nie przejdzie. Bandyta strzelił, kula przebiła poduszkę i głowę, przechodząc przez kość policzkową, wychodząc uchem. Napchało też pierza w ranę, ale ksiądz żył, leżał na kanapie i raz po raz wstrząsały nim drgawki. Kobiety się nim zajęły. Z czasem się uspokoił i oprzytomniał. Był to pierwszy ranny” – wspominał Dębski, który niedługo potem został poważnie ranny w nogę od wybuchu granatu. Obrońcy wytrzymali jednak wszystkie ataki i kolejne podpalenie parteru plebanii. Około północy bandyci ustawili się w kolumnę na rynku i ze śpiewem odeszli.
„Następnego dnia rodziny pomordowanych zgromadziły się, by przenieść zwłoki z rowu do wspólnej mogiły koło dzwonnicy. Odkopywane zwłoki były nagie i obrzęknięte, trudno rozpoznawalne. Henryka Kraszewskiego rozpoznała Regina Jurkowska po skarpetce. Kobieta z rozprutym brzuchem, to była Markowska, będąca w zaawansowanej ciąży”.
Włodzimierz Sławosz Dębski stracił nogę, ale walczył jeszcze w 1944 roku w 27. Wołyńskiej Dywizji AK. Napisał książkę Było sobie miasteczko. Opowieść wołyńska. Ożenił się z Anielą Sławińską, która także była wśród obrońców kościoła. Ich synem jest Krzesimir Dębski, znany kompozytor muzyki współczesnej i filmowej (m.in. do Ogniem i mieczem w reżyserii Jerzego Hoffmana). Skomponował także muzykę do dokumentalnego filmu o Kisielinie, Było sobie miasteczko, zrealizowanego przez Tadeusza Arciucha i Macieja Wojciechowskiego.
Mimo ulewnego deszczu i trzech kilometrów drogi jaka dzieliła mały przysiółek Niedźwiedzie Jamy od Kisielina, na sumę do miasteczka wybrała się Rozalia Szyszko, matka pięciorga dzieci. Te zostały w domu z ojcem Konstantym. Kiedy od strony Kisielina zaczęły dochodzić odgłosy strzelaniny, przestraszony mąż ukrył czworo najmłodszych dzieci w domu ukraińskiej rodziny Szkoropadów. Sam, zaś z sąsiadami wybrał się do Kisielina. Jego najstarsza, 11-letnia córka Alfreda w tym czasie biegała przerażona po okolicy, starając się znaleźć schronienie. „Do późnych godzin nocnych przesiedziałam ukryta w łanie pszenicy, skąd obserwowałam łunę pożaru nad Kisielinem i pobliską Joachimówką”.
Gdy wróciła do Szkoropadów, spało tam tylko jej rodzeństwo. W końcu przyszedł też jej ojciec przekonany, że jego 28-letnia żona Rozalia zginęła w Kisielinie. Zapewne pod wpływem szoku zabrał najstarszą córkę (zostawiając czwórkę młodszych dzieci śpiących w opuszczonym, ukraińskim domu) i z innymi Polakami poszedł kilka kilometrów do Zaturzec, a potem do Łucka, skąd wyjechał na roboty do Rzeszy. Po wojnie wrócił do Polski, by odnaleźć porzucone dzieci. Małymi Szyszkami zaopiekowali się Ukraińcy.
U Szkoropadów został najmłodszy, roczny Władzio. Trzyletnią Gienię wzięła do siebie Jewdolaja (Dunka) Sokoliuk, Henia – wdowa Maryna Hnatiuk, a sześcioletnią Julię – Wiera i Rodion Andrijczukowie z sąsiedniego Żurawca. Ich syn, 19-letni wówczas Aleksander (Szurik), należał do UPA i uczestniczył w pogromie Kisielina. Julia zapamiętała: „Co jakiś czas zaglądali do nas bandyci szukający polskiego dziecka. W takich momentach moja przybrana matka ukrywała mnie pod wysoko układanymi na łóżku poduszkami. Pewnego razu banderowiec wpadł do domu tak nagle, że zastał mnie w izbie… Kazał nalać sobie wódki, wyjęty z kabury pistolet położył na stole, usiadł i przywołał mnie do siebie. Kiedy podeszłam do stołu, nalał mi kieliszek wódki i kazał wypić”. Julia wypiła i usłyszała, że może już żyć spokojnie. Zemdlała. W 1944 roku razem z Andrijczukami została zesłana na Syberię, jako rodzina banderowca. Wróciła w rodzinne strony, pracowała w kołchozie. Po polsku już mówić nie umiała. Konstanty Szyszko ostatecznie odnalazł dwoje swoich dzieci: Gienię – w 1948 roku i trzy lata później Władzia, który jednak zmarł już w 1954 roku.
Joanna Wieliczka-Szarkowa, „Wołyń we krwi 1943”, Wydawnictwo AA
źródło: Fronda
http://www.youtube.com/watch?v=ZlzmXYdKY8w
http://www.youtube.com/watch?v=6Dfk_zdJaKs
http://wolyn1943.eu.interii.pl/
http://www.youtube.com/watch?v=chW0q2haTEc
http://www.youtube.com/watch?v=O90jLAqGygs
http://www.youtube.com/watch?v=qZ6isgb8Zyg
http://vod.gazetapolska.pl/4695-obejrzyj-zeby-zrozumiec-co-sie-wtedy-stalo-cz1
http://prawy.pl/historia/3467-lista-135-sposobow-mordowania-przez-upa
Cały czas zastanawiam się skad u „banderowców” takie straszne zezwierzęcenie? ,,,i anlizuję motywy…Myślę ,że nalezy cofnąć sie do roku 1920 i „Wielkiego Głodu” na Ukrainie, kiedy to spotrykane były przypadki kanibalizmu i walka o przetrwanie….Póżniej wschodnia Ukraina znalazła się pod rządami „Polskich Panów”…do których nie żywiono sympatii…Przełomowa data to 17 września 1939 rok…’zielone światło” od niemców i sowietów na odwet wobec polaków…i tak aż do końca wojny. 1945 rok to nowy podział Europy…Być może gdyby nie II wojna to nie doszłoby do tej tragedi….chociaż i to nie jest pewne ……..przykład „bałkanów” . gdzie na tle etnicznym, religijnym polała się krew niewinnych ludzi…gdzie sąsiad zabijał sąsiada !!! podobnie jak na Ukrainie – Wołyniu. Jako chrześcijanie powinniśmy dać przykład światu i wybaczyć…choć dla rodzin pomordowanych jest to na pewno trudne ! Bo ginęli niewinni niczemu ludzie …całe rodziny, które wcześniej żyli w dobrej symbiozie z Ukaińcami. Myślę ,że młode pokolenia polaów i ukraińców chcą pojednania a nie nienawiści…Tak sobie myślę ,że duża szansa leży w możliwie szybkim wejściu Ukrainy do struktur Uni Europejskiej, że otworzą się granice, że młode społeczeństwa będą mogly bez barier poznawać historię obu narodów i jej specyfikę. Tak jest w przypadku aktualnych stosunków Polsko- Niemieckich. Nie można ciagle żyć przeszłością i rozdrapywać bolące rany…Pamiętać o tamtych tragicznych wydarzeniach ale nie wykorzystywać je przeciw sobie !.Dzisiaj pomódlmy siĘ o za dusze pomordoawanych i przekażmy nawzajem… ZNAK POKOJU….
W naszej dyrekcji naczelnik od innowacji… i czegoś tam jeszcze odwiedza(chyba w ramach delegacji?- setki kilometrów!) bez uprzedzenia w terenie posesje wytypowane do sprzedaży. Ogranicza ich i tak niewielki rozmiar wokół budynków do ok.3 metrów. Taczką będzie trudno bezpiecznie wyrobić żeby wsypać ziemniaki czy opał do piwnicy.
Pozostają skrawki gruntu wokół budynków które dotychczasowego użytkownika nie uczyniłyby bogatym a nadleśnictwo i tak pieniądze ze sprzedaży oddaje do Urzędu Skarbowego. KSZTAŁYUJE NIEFUNKCJONALNE POSESJE gdzie prywatny płot będzie przebiegał kilkanaście metrów równolegle od waloącego się obecnie państwowego.
Czy był tak gorliwy jak wcześniej sprzedawano atrakcyjniejsze działki i budynki. Czy na tym ma polegać „innowacyjność” panie naczelniku?
Apeluje do kolegów ,żeby nie kupowali tego typu wydzieleń – to nic innego niż ruganie nas z Polskiej ZIEMI.
Nie mamy już przemysłu, polskich banków , a teraz nadgorliwy pan naczelnik pozbawia nasze rodziny siedlisk.
Czy to co robi to nie udawanie pracy -czy to praca społecznie użyteczna?
Będziemy pamiętać o pańskich ” osiągnięciach”!
Pozdrawiam Pana MUCHOMORA, ANTYPINGA I INNYCH PRAWYCH LEŚNIKÓW!
Pojednania z butem na gardle są dość trudne, zwłaszcza dla tego którego ten but dusi. Ani Niemcy ani Rosjanie tak naprawdę tego nie chcą chyba, że na własnych warunkach. W polityce nie ma miłości i przyjaźni tylko twarda walka o własny interes. Niemcy wygrali z nami wszystko co mogli, teraz biorą się za zmianę historii. A nasze wątpliwości w niektórych kwestiach odbierają jako brak chęci pojednania z naszej strony.
Do „PARIOTY”. Takich urzędników którzy jeżdżą dużo i chętnie (zwłaszcza daleko) jest wielu. Ten przynajmniej faktycznie był (bo są tacy co wypisują delegację chociaż nigdzie nie byli). Typowy propagator myśli pewnego wielkiego związkowca o perspektywie psiej budy. Po co leśnikowi plac do życia. Leśnikowi do życia potrzebny jest las, a samochód może sobie postawić przed posesją (skandal, że w ogóle ma samochód). Zamiast się cieszyć, że spadło na niego szczęście bycia posiadaczem psiej budy, to jeszcze by chciał dłuższego łańcucha.
Populizm czystej krwi…
3 m wokół budynku jest niezgodny z przepisami. Min to 4m.
Nie wiem jak jest u Was, ale u nas ma być „z głową i logicznie” a nie po najmniejszej linii oporu.
Wszystko zależy od dialogu. Co to za podejście jak wydzieli się działkę tak że okazuje się że szambo jest już nie w działce albo brak możliwości korzystania z budynków gospodarczych.
Chyba że „Patryjota” uważa że należy mu się 3 ha wokół osady (bo jest Patryjotą. I nie naraża Skarbu Państwa na straty (bo już zaplanował że działki sprzeda z tych 3 ha po 0,25ha po 40zł /m2 i się obłowi.
Czyli…co tu patryjotycznie zrobić żeby się nie narobić a zarobić 🙂
Pozdrawiam wszystkich normalnie myślących. 😛